Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Wydawnictwo Nasza Księgarnia zapraszają do lektury!

Wśród książek Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk znajdziecie powieści obyczajowe, historyczne, groteskę, powieść autobiograficzną. Zapraszamy do lektury!



wtorek, 3 stycznia 2017

Cukiernia Pod Amorem, tom 4 - fragment przedpremierowy

Początkowo wcale jej się nie podobał. Duży, zwalisty, rudawy, ubierał się niechlujnie, wysławiał nieelegancko. Od wielu lat wdowiec, skupiony na pracy, zaniedbany. Gdyby nie przypadek, szczególny splot okoliczności, nie zatrzymałaby na nim spojrzenia. Ale stało się. 

Od razu wiedziała, że ma na nią ochotę, zresztą nie przekroczyła jeszcze czterdziestki, nie tacy jak on jej ulegali... Gdy sprawa ciąży wyszła na jaw, wyjechała z Gutowa. Właściwie uciekła. Była wtedy w związku ze swoim pierwszym mężem, nie mieli dzieci, ale choć wszystkiego się domyślał, Ryszard postanowił adoptować jej syna. Uznała, że to najlepsze wyjście. 

Zamieszkali w Gdańsku, gdzie Ryszard dostał pracę. Mimo że nie zostawili adresu, Waldek jakimś cudem ich odnalazł. Ukląkł i tak długo ze łzami w oczach błagał, aż wreszcie ją przekonał. Właściwie dlaczego? Może przemówiła za nim miłość, której Helena nigdy nie doświadczyła? Prawdziwa, bezkompromisowa, pełna żaru. Mężczyźni romansowali z nią, ale żaden jej nie kochał. Tymczasem Waldek gotów był pokonać wszystkie przeszkody. Dla niej chciał zostać ojcem nieswojego dziecka. 

Warunek był jeden: musiała wrócić do Gutowa. I w tym tkwił szkopuł, bo ojcem Zbyszka był starszy brat Waldka, Grzegorz. Waldek o tym wiedział, a Grzegorz poza jedynym razem, kiedy mu to wyznał podczas jakiejś sprzeczki, nigdy nie wrócił do tematu. Zresztą Zbyszek nawet go nie przypominał, co wszyscy, a zwłaszcza ona, przyjęli z ulgą. To jednak niczego nie zmieniało.  

Powrót nie był łatwy. Helena nie czuła sentymentu do mieściny, gdzie uważano ją za latawicę, ani do rodziny Hryciów, którą Iga, córka Waldka, obrazowo nazywała „sępami”. Helena do nich nie pasowała. Nie chciała też być żoną cukiernika. Jej marzenia i aspiracje, ciągle odkładane na później, z powodu ciąży i drugiego małżeństwa zostały całkowicie zaprzepaszczone. W domu Waldka dramatycznie brakowało kobiety. Jego matka i zarazem wspólniczka już nie żyła, a córka właśnie kończyła studia. Należało zakasać rękawy i nie tylko zająć się niemowlęciem, ale też domem i biznesem.

Źle wspomina początki: ciągłe konflikty z Igą, pamięć o niedawno zmarłej teściowej, która wszystko wiedziała najlepiej, niechętny personel cukierni. Jednak afronty i przytyki Helena przyjmowała z kamienną twarzą. Znosiła je w spokoju, robiła, co uważała za stosowne i systematycznie odciskała na domu i firmie swoje piętno. 

Jej talent plastyczny wkrótce się przydał. Zarządziła i dopilnowała remontów, na nowo zaprojektowała wnętrza, a potem, kiedy nie była już tak bardzo potrzebna dziecku, wzorem starszej pani Hryć stanęła za ladą. Ktoś musiał się poświęcić, zwłaszcza że po śmierci Celiny, aby spłacić rodzeństwo Waldka, zachowując przy tym firmę, musieli zaciągnąć kredyt. Zatem on doglądał produkcji, jej domeną zaś stał się handel. W końcu to nawet polubiła, zrobiła też jakieś kursy marketingu.

Z zewnątrz wyglądali na zamożnych, ale ścibolili każdy grosz, co ich chyba zbliżyło najbardziej. Waldek często ją za to przepraszał, ona jednak wiedziała, że walczy o dobry start dla swego dziecka.
- Kiedyś wreszcie spłacimy ten kredyt – powtarzała bojąc się, że nagle Iga postanowi wyjść za mąż, a huczne wesele znów nadwątli ich zasoby.

Ale Iga na razie nie planowała ślubu. Zakochana w pół Angliku, Xavierze, często wyjeżdżała, aż pomyśleli z Waldkiem, że może zechce u niego zostać na stałe. Jednak wróciła, a w końcu ściągnęła tu przyszłego męża. Mieli wielkie plany – w pobliskich Zajezierzycach kupili hotel Orbisu i postanowili ów dawny pałac Zajezierskich, przywrócić do niegdysiejszej świetności. Na punkcie tego hotelu Iga całkiem zwariowała. To nie był już jedynie biznes, tylko misja.

Helena nigdy nie uwierzyła w piękną bajeczkę, opisaną nawet w pewnej powieści, że ostatni hrabia Zajezierski był dziadkiem matki jej męża, Celiny. Nie mieli na to świadków, nie mieli dowodów poza pierścieniem, który rzekomo znajdował się kiedyś w posiadaniu ojca Celiny, a potem jej samej i jej brata Zygmunta. Skoro był w ich posiadaniu, to jakim cudem został odkopany w podziemnym korytarzu pod rynkiem? Tak czy inaczej, nawet jeśli nieprawdziwa, ta historia dodawała pałacowi i cukierni aury tajemniczości, która się bardzo dobrze sprzedawała.

Zwłaszcza latem pełno było w Gutowie turystów. Poznawała ich po tym, że wchodzili do cukierni z książką, kupowali jagodzianki, rożki francuskie, oglądali zawieszone na ścianach fotografie. Niekiedy o coś pytali. Najbardziej śmieszne było to, że niektórzy mylili ją z Celiną. A przecież zdjęcie Celiny wisiało na ścianie, gdyby żyła, musiałaby już przekroczyć dziewięćdziesiątkę! Zresztą w ogóle nie były do siebie podobne! Jednak aby nie wywoływać rozczarowania, Helena wpisywała im się czasem do książek: „Pozdrawiam, Celina Hryć”. Lubiła też pojawiające się na ich twarzach zdziwienie, kiedy chcąc ich sprowokować, rzucała tajemniczo:
- Ja jestem Helena, ta zła…