Wywiad przeprowadziła Ewa Tenderenda-Ożóg.
ET-O: Jak to się stało, że Pani, z
wykształcenia teatrolożka, zainteresowała się historią i napisała powieść
historyczną?
MGA: Przeznaczenie, czy co? Może musiałam odpokutować ledwo zdaną maturę z
historii? (śmiech)
ET-O: Dlaczego upodobała sobie Pani właśnie
barok?
MGA: Nie barok, tylko oświecenie! Takie poukładane, bliskie sercu i… opisane.
To coś znaczy dla autora, kiedy ma źródła. Grzebałam w nich i grzebałam, aż
dokopałam się do baroku. Wylądowałam zimą w środku puszczy, tuż pod nosem
zbójców, wcześniej spaliłam czarownicę na stosie. Jakoś mnie wciągnęło.
ET-O: Akcja Pani książki rozgrywa się w
kluczowym momencie, kiedy rozstrzygają się losy Polski i tego kto będzie nią
władał – czy będzie nim Stanisław Leszczyński, popierany przez Francję, czy
narzucony przez Rosjan August III. Dlaczego ten właśnie moment z historii stał
się kanwą Pani książki?
MGA: Wzruszył mnie Stanisław Leszczyński – król filozof, zupełnie
nieodpowiedni na swoje czasy. Dwa razy założono mu koronę, za każdym razem z
fatalnym skutkiem. Byłby dobrym królem za Jagiellonów, ale nie w tej
rozwichrzonej, zdemoralizowanej do cna Polsce czasów saskich. Potem będzie
rządził Lotaryngią i zasłuży na wdzięczność poddanych. Na króla Polaków się jednak
nie nadawał. (śmiech)
ET-O: Wielu czytelników zwraca uwagę na
podobieństwo „Fortuny i namiętności” do prozy Sienkiewicza. Ale w Pani książce
trudno znaleźć
coś „ku pokrzepieniu serc”. Nie taki zresztą miała Pani zamiar. Odnoszę
wrażenie, że znalazł się tu przytyk do współczesnych czasów, współczesnych wyborów
i ostrzeżenie, pobudzenie do refleksji.
MGA: Chciałabym
bardzo, aby „Fortuna i namiętności” były czytane przez pryzmat współczesności.
Ja niczego nie naciągałam, nie uwspółcześniałam na siłę. Czasem tak bywa w
historii, że pewne zdarzenia przywołują w pamięci minione czasy. Porównanie do
Sienkiewicza to dla mnie komplement, wziął się chyba stąd, że trochę
stylizowałam narrację, ale rzeczywiście pisząc z zupełnie innej perspektywy nie
musiałam nikogo „pokrzepiać”.
ET-O: W XVIII wieku palono czarownice? Więcej niż
w średniowieczu?
MGA: Tak mówią
źródła. To były czasy absolutnego mroku jeśli chodzi o rozum. Można było
spłonąć za cokolwiek. Oczywiście dotyczyło to zwłaszcza kobiet, których pozycja
w społeczeństwie zawsze była słabsza.
ET-O: Postawa miecznikowej Zosi, która w
obronie mieszkańców sformowała własny oddział, należała chyba do rzadkości.
MGA: Nie brakowało herod-bab, ale prawo faworyzowało mężczyzn. Oczywiście
Zofia bez męskiego wsparcia też niewiele by zdziałała, dlatego w zastępstwie za
Kacpra dałam jej do pomocy Kettlera.
ET-O: Nie uważa Pani, że spisujący naszą historię
kronikarze-mężczyźni marginalizowani role kobiet w ważnych historycznych
wydarzeniach? W wielu miastach i miasteczkach krążą legendy o dzielnych
białogłowach, które ratowały ludność z opresji (np. legenda o Halinie Krępiance z Sandomierza), niestety brak o nich
zapisu w kronikach, nie trafiły do głównego obiegu.
MGA: Mam na
ten temat dokładnie takie samo zdanie. Za każdym mężczyzną i jego sukcesami
stoi jakaś kobieta, ale my, kobiety, swoje sukcesy musimy światu wyrywać same.
Są oczywiście kobiety-bohaterki, ale na ogół pozostawiano nam rolę matek. Walka
płci trwa od zawsze.
ET-O: Zdradzi Pani czytelnikom „Magazynu
Literackiego KSIĄŻKI” nieco kulis warsztatu? Jak pracuje się nad tego typu
publikacją, która wymaga sporego rozeznania – stroje, kuchnia, obyczaje….
MGA: Najpierw dużo lektur. Przeróżnych. Literatura piękna i opracowania,
książki dotyczące kuchni, strojów, biżuterii, a nawet warsztatu kata. Czasem z
takiej książki przydaje się jedno zdanie albo jedno zdanie pomaga stworzyć
jakąś postać czy scenę. Nigdy nie wiadomo, co chwyci. Dla mnie początkiem
„Fortuny” było zdanie wyryte na autentycznym mieczu katowskim, które później
zacytowałam w powieści. Kat, choć drugoplanowy, jest w powieści bardzo ważną
postacią i podobnie jak zbójca Bartek przechodzi nie lada przemianę.
ET-O: Powieść historyczna jest nowością w Pani
dorobku, przygoda z tym gatunkiem zapoczątkowana została w „Cukierni Pod
Amorem”. Czy Pani pióro podąży dalej w tym kierunku?
MGA: Na
razie wracam do Gutowa i „Cukierni Pod Amorem”, ale nie będę nurkować głęboko w
przeszłość, zaledwie do PRL-u.
ET-O: Nie ukrywa Pani że pisze dla kobiet,
ponieważ pani świat jest światem kobiecym. Czy etykieta „literatura kobieca”
nie uwiera Pani?
MGA: Nie
uwierałaby, gdyby nie dopisywano do niej negatywnych konotacji.
ET-O: Co roku pisarki literatury kobiecej spotykają
się na festiwalu „Pióro i Pazur” w Siedlcach. Jaki jest cel tej imprezy?
Podkreślić, że autorki-kobiety nie powinny być marginalizowane?
MGA: Festiwal
wyłania najciekawsze tytuły prozy środka i nagradza najbardziej twórcze autorki.
W tym gatunku powstaje bardzo dużo książek, nie sposób przeczytać wszystko.
ET-O: Zastanawia się Pani na swoim blogu www.blogguci.blogspot.com,
czy rozczytywania społeczeństwa nie należałoby zacząć od popularyzowania
literatury środka, w tym powieści obyczajowej, tymczasem przeglądając listy
bestsellerów odnoszę wrażenie, że te radzą sobie świetnie.
MGA: Ale i
tak zaledwie co trzeci Polak czyta. Marzy mi się sytuacja jak we Francji czy
Czechach chociażby, jednak to marzenie raczej pozostanie w sferze pobożnych życzeń.
ET-O: Szufladkowanie literatury i autorów jest
bardzo krzywdzące i niestety częste w mediach. Zwróciła mi Pani niedawno uwagę,
że relacja z Literackiego Woodstocku przygotowana przez Instytut Książki,
organizatora wydarzenia, była niepełna, bo pisano jedynie o obleganych spotkaniach
z Olgą Tokarczuk, tymczasem na spotkanie z Panią czy Hanną Cygler przybyło
ponad sto osób. Litera kobieca jest pomijana, jakby była czymś wstydliwym –
napisała Pani do mnie…
MGA: Może
nie powinnam, ale smutno nam się z Hanką zrobiło, bo spotkanie było świetne,
pełen namiot ludzi, a potem jakby nas tam w ogóle nie było. Zresztą na stronach
Instytutu Książki autorów środka również prawie nie ma. Dobrze, że przynajmniej
ktoś nas kupuje, bo przyszłoby zmienić zawód. (śmiech)
ET-O: Jest Pani znana z zaangażowania w promocję
nie tylko własnych tytułów, ale z popularyzowania książek i czytelnictwa. Ostatnio
zorganizowała Pani konkurs „Wójt Przyjacielem Biblioteki”, do której zgłosili
się chętnie wydawcy. Udało się zebrać 195
książek na łączną kwotę 7055,19 zł. Czy akcja będzie kontynuowana? Uważa Pani,
że będzie miała przełożenie na nielekceważenie czytelnictwa
przez władze – chociaż te samorządowe?
MGA: Bardzo
bym chciała, ale wielkiej nadziei nie mam. Władzom do niczego nie są potrzebni
światli obywatele, wręcz przeciwnie. Tak było zawsze. Dlatego w Polsce ludzie
nie czytają. Na razie jeszcze nie rozumieją, że muszą się tego nauczyć, inaczej
będą niewolnikami systemu. Ale niektórym niewolnictwo się nawet podoba. Wiedza
boli.
ET-O: Na swoim
blogu pisze Pani: „Społeczeństwo nieczytające daje się łatwiej
manipulować, więc mamy już chyba odpowiedź, dlaczego politycy tak rzadko chwalą
się przeczytanymi przez siebie książkami, dlaczego raczej sfotografują się na
tle nowo otwartego basenu, nową bibliotekę oddając z mniejszą pompą”. Tymczasem
niedawno sam prezydent Andrzej Duda wraz małżonką czytali publicznie „Quo
vadis” Henryka Sienkiewicza. Czyżby światełko w tunelu?
MGA: Absolutnie
nie. To tylko ukłon w stronę autora, którego już prawie nikt nie czyta i tradycji,
do której nie ma co się odwoływać, bo politycznie jesteśmy w zupełnie innym
miejscu. Rozumiem, że mamy Rok Sienkiewicza, ale na Narodowe Czytanie AD 2016
bardziej nadawałby się Gombrowicz.
ET-O: Czy ustawa o książce, której jest Pani
orędowniczką, jest w stanie wpłynąć na poprawę stanu czytelnictwa w naszym
kraju?
MGA: Trudno
powiedzieć, na razie jej nie mamy. Bywałam w Sejmie jako ambasadorka tej ustawy
i powiem ze smutkiem, że orędowników polskiej książki jest tam na lekarstwo.
ET-O: Ostro wytyka Pani osobom publicznym (i nie
tylko) błędy językowe. Z czego Pani zdaniem wynika nasilający się problem
niestaranności językowej?
MGA: Z braku
dbałości o poprawną polszczyznę w szkole, błędy ortograficzne nie obniżają już
przecież oceny na maturze. Z braku aspiracji kulturalnych w domach, bo można
zrobić karierę bez wysiłku podnoszenia swego poziomu intelektualnego. Z dostępu
do mediów ludzi, którzy nie władają językiem poprawnie, a produkują komunikaty.
Wreszcie ze źle rozumianej demokratyzacji, czy może fraternizacji, bo wszak
język należał zawsze do warstw oświeconych, a teraz mamy jakiś upiorny festiwal
schlebiania ciemniakom.
Pani Małgorzato, jest Pani wielka. Podpisuję się pod każdym Pani zdaniem, pracuję w zawodzie bibliotekarskim już długo i niestety poprawy stanu czytelnictwa Polaków jak nie było widać, tak nie widać, a sponsorzy chętnie dają datki na sport w szkole, ale na bibliotekę to już chyba byłby wstyd. Serdecznie pozdrawiam i cieszę się, że wróciła Pani do Gutowa
OdpowiedzUsuń