Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Wydawnictwo Nasza Księgarnia zapraszają do lektury!

Wśród książek Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk znajdziecie powieści obyczajowe, historyczne, groteskę, powieść autobiograficzną. Zapraszamy do lektury!



wtorek, 25 października 2016

To już zdecydowane - wracam do Gutowa!

Drodzy,

Decyzja nie była łatwa, ale kiedy zapadła, poczułam coś w rodzaju ulgi. W tej chwili umowa z Wydawnictwem Prószyński Media jest już podpisana, a ja grzebię się w historii Gutowa i okolic, bo, tak! na przyszły rok zaplanowaliśmy pierwszy z trzech tomów nowej, współczesnej "Cukierni Pod Amorem".

Akcja będzie się rozgrywała w latach 1945-68 oraz w 2016 roku. Zakres czasowy kolejnych tomów to: 1968-89 i 1989-2016. Akcja pierwszego cyklu  miała miejsce w 1995 roku, minęło więc dwadzieścia lat i sporo się zmieniło. Niektórzy bohaterowie odeszli, inni dojrzali, jeszcze inni się zestarzeli.  

Będzie znów parę zagadkowych historii i zarówno ja, jak Wy, będziemy mieli trochę pracy z przypomnieniem sobie bohaterów  oraz - mam nadzieję - co nieco zabawy w odkrywaniu rozmaitych zawiłych tropów.

Oto pierwsza zagadka i zarazem fragment otwierający. W którym z tomów spotykamy panią Marcoveanu? Uwaga, pytanie jest podstępne!



Szanowna Pani,
Nazywam się Milena Marcoveanu i zdaję sobie sprawę z tego, że moje nazwisko niewiele Pani powie. Na Pani ślad naprowadziła mnie powieść Pani autorstwa,  dotycząca Gutowa, miasta rodzinnego mojego ojca, Izraela Cukiermana vel Ireneusza Gawryły, najmłodszego z dzieci Natana, właściciela przedwojennej cukierni Pod Aniołem. Ojciec zmarł co prawda dwa lata temu, ale utrzymywał długo, że w domu, w którym obecnie znajduje się cukiernia Pod Amorem, jego ojciec, a mój dziadek, przed przymusowym przesiedleniem do getta zamurował cenne rodzinne pamiątki.
Kilka lat temu wybrałyśmy się z siostrą w podróż do Gutowa, usiłowałyśmy nawet odzyskać nasz dom w rynku, który w rodzinie pozostawał przez niemal sto lat, ale mitręga urzędowa nas w końcu pokonała, nie miałyśmy również śmiałości zwrócić się w tej sprawie do właścicieli cukierni. Jak by nas zresztą przyjęli? Co najwyżej jako nieszkodliwe wariatki. Mamy co prawda w Gutowie przyjaciół, mecenas Michalina Gawryło-Frajnic jest mi dobrze znana, gdyż nasz ojciec wychowywany był przez rodzinę Gawryłów i do 1968 roku mieszkał w Polsce, ale nie zaliczają się oni do przyjaciół państwa Hryciów i nie bardzo wierzyłyśmy w powodzenie przedsięwzięcia.
Jak zaproponować komuś, aby szukał w swojej piwnicy pozostawionego tam przed siedemdziesięciu laty depozytu? Nie wiemy przecież, czy już wcześniej nie znaleziono i nie sprzedano tego, co nasz dziad ukrył. To bardzo utrudnia sprawę i czyni ją niezwykle delikatną. Musi Pani wiedzieć, że jesteśmy z siostrą i bratem raczej zamożni, nie kieruje nami chęć zysku. Na stare lata chcielibyśmy jedynie załatać lukę, którą wojna i czasy PRL-u uczyniły w historii naszej rodziny oraz odzyskać pamiątki, które nasz dziad powierzył tym murom.
Piszę do Pani, gdyż wyczuwam w niej osobę życzliwą ludziom i rozumiejącą ich, a nie oceniającą. Wiem również z Google’a, że jest pani wspólnikiem dużej amerykańskiej kancelarii prawniczej, zajmującej się pomocą Żydom i Polakom, którzy pragną odzyskać swoje mienie. Czy mogłaby nam Pani w jakikolwiek sposób pomóc?

                                                                        Z poważaniem,
        Milena Marcoveanu


poniedziałek, 24 października 2016

niedziela, 23 października 2016

Wywiad Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk udzielony Książkom - magazynowi literackiemu

Wywiad przeprowadziła Ewa Tenderenda-Ożóg.

ET-O: Jak to się stało, że Pani, z wykształcenia teatrolożka, zainteresowała się historią i napisała powieść historyczną?

MGA: Przeznaczenie, czy co? Może musiałam odpokutować ledwo zdaną maturę z historii? (śmiech)

ET-O: Dlaczego upodobała sobie Pani właśnie barok?

MGA: Nie barok, tylko oświecenie! Takie poukładane, bliskie sercu i… opisane. To coś znaczy dla autora, kiedy ma źródła. Grzebałam w nich i grzebałam, aż dokopałam się do baroku. Wylądowałam zimą w środku puszczy, tuż pod nosem zbójców, wcześniej spaliłam czarownicę na stosie. Jakoś mnie wciągnęło. 

ET-O: Akcja Pani książki rozgrywa się w kluczowym momencie, kiedy rozstrzygają się losy Polski i tego kto będzie nią władał – czy będzie nim Stanisław Leszczyński, popierany przez Francję, czy narzucony przez Rosjan August III. Dlaczego ten właśnie moment z historii stał się kanwą Pani książki?

MGA: Wzruszył mnie Stanisław Leszczyński – król filozof, zupełnie nieodpowiedni na swoje czasy. Dwa razy założono mu koronę, za każdym razem z fatalnym skutkiem. Byłby dobrym królem za Jagiellonów, ale nie w tej rozwichrzonej, zdemoralizowanej do cna Polsce czasów saskich. Potem będzie rządził Lotaryngią i zasłuży na wdzięczność poddanych. Na króla Polaków się jednak nie nadawał. (śmiech)

ET-O: Wielu czytelników zwraca uwagę na podobieństwo „Fortuny i namiętności” do prozy Sienkiewicza. Ale w Pani książce trudno znaleźć coś „ku pokrzepieniu serc”. Nie taki zresztą miała Pani zamiar. Odnoszę wrażenie, że znalazł się tu przytyk do współczesnych czasów, współczesnych wyborów i ostrzeżenie, pobudzenie do refleksji.

MGA: Chciałabym bardzo, aby „Fortuna i namiętności” były czytane przez pryzmat współczesności. Ja niczego nie naciągałam, nie uwspółcześniałam na siłę. Czasem tak bywa w historii, że pewne zdarzenia przywołują w pamięci minione czasy. Porównanie do Sienkiewicza to dla mnie komplement, wziął się chyba stąd, że trochę stylizowałam narrację, ale rzeczywiście pisząc z zupełnie innej perspektywy nie musiałam nikogo „pokrzepiać”.

ET-O: W XVIII wieku palono czarownice? Więcej niż w średniowieczu?

MGA: Tak mówią źródła. To były czasy absolutnego mroku jeśli chodzi o rozum. Można było spłonąć za cokolwiek. Oczywiście dotyczyło to zwłaszcza kobiet, których pozycja w społeczeństwie zawsze była słabsza.

ET-O: Postawa miecznikowej Zosi, która w obronie mieszkańców sformowała własny oddział, należała chyba do rzadkości.

MGA: Nie brakowało herod-bab, ale prawo faworyzowało mężczyzn. Oczywiście Zofia bez męskiego wsparcia też niewiele by zdziałała, dlatego w zastępstwie za Kacpra dałam jej do pomocy Kettlera.

ET-O: Nie uważa Pani, że spisujący naszą historię kronikarze-mężczyźni marginalizowani role kobiet w ważnych historycznych wydarzeniach? W wielu miastach i miasteczkach krążą legendy o dzielnych białogłowach, które ratowały ludność z opresji (np. legenda o Halinie Krępiance z Sandomierza), niestety brak o nich zapisu w kronikach, nie trafiły do głównego obiegu.

MGA: Mam na ten temat dokładnie takie samo zdanie. Za każdym mężczyzną i jego sukcesami stoi jakaś kobieta, ale my, kobiety, swoje sukcesy musimy światu wyrywać same. Są oczywiście kobiety-bohaterki, ale na ogół pozostawiano nam rolę matek. Walka płci trwa od zawsze.

ET-O: Zdradzi Pani czytelnikom „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI” nieco kulis warsztatu? Jak pracuje się nad tego typu publikacją, która wymaga sporego rozeznania – stroje, kuchnia, obyczaje….

MGA: Najpierw dużo lektur. Przeróżnych. Literatura piękna i opracowania, książki dotyczące kuchni, strojów, biżuterii, a nawet warsztatu kata. Czasem z takiej książki przydaje się jedno zdanie albo jedno zdanie pomaga stworzyć jakąś postać czy scenę. Nigdy nie wiadomo, co chwyci. Dla mnie początkiem „Fortuny” było zdanie wyryte na autentycznym mieczu katowskim, które później zacytowałam w powieści. Kat, choć drugoplanowy, jest w powieści bardzo ważną postacią i podobnie jak zbójca Bartek przechodzi nie lada przemianę.

ET-O: Powieść historyczna jest nowością w Pani dorobku, przygoda z tym gatunkiem zapoczątkowana została w „Cukierni Pod Amorem”. Czy Pani pióro podąży dalej w tym kierunku?

MGA: Na razie wracam do Gutowa i „Cukierni Pod Amorem”, ale nie będę nurkować głęboko w przeszłość, zaledwie do PRL-u.

ET-O: Nie ukrywa Pani że pisze dla kobiet, ponieważ pani świat jest światem kobiecym. Czy etykieta „literatura kobieca” nie uwiera Pani?

MGA: Nie uwierałaby, gdyby nie dopisywano do niej negatywnych konotacji.

ET-O: Co roku pisarki literatury kobiecej spotykają się na festiwalu „Pióro i Pazur” w Siedlcach. Jaki jest cel tej imprezy? Podkreślić, że autorki-kobiety nie powinny być marginalizowane?

MGA: Festiwal wyłania najciekawsze tytuły prozy środka i nagradza najbardziej twórcze autorki. W tym gatunku powstaje bardzo dużo książek, nie sposób przeczytać wszystko.

ET-O: Zastanawia się Pani na swoim blogu www.blogguci.blogspot.com, czy rozczytywania społeczeństwa nie należałoby zacząć od popularyzowania literatury środka, w tym powieści obyczajowej, tymczasem przeglądając listy bestsellerów odnoszę wrażenie, że te radzą sobie świetnie.

MGA: Ale i tak zaledwie co trzeci Polak czyta. Marzy mi się sytuacja jak we Francji czy Czechach chociażby, jednak to marzenie raczej pozostanie w sferze pobożnych życzeń.

ET-O: Szufladkowanie literatury i autorów jest bardzo krzywdzące i niestety częste w mediach. Zwróciła mi Pani niedawno uwagę, że relacja z Literackiego Woodstocku przygotowana przez Instytut Książki, organizatora wydarzenia, była niepełna, bo pisano jedynie o obleganych spotkaniach z Olgą Tokarczuk, tymczasem na spotkanie z Panią czy Hanną Cygler przybyło ponad sto osób. Litera kobieca jest pomijana, jakby była czymś wstydliwym – napisała Pani do mnie…

MGA: Może nie powinnam, ale smutno nam się z Hanką zrobiło, bo spotkanie było świetne, pełen namiot ludzi, a potem jakby nas tam w ogóle nie było. Zresztą na stronach Instytutu Książki autorów środka również prawie nie ma. Dobrze, że przynajmniej ktoś nas kupuje, bo przyszłoby zmienić zawód. (śmiech)

ET-O: Jest Pani znana z zaangażowania w promocję nie tylko własnych tytułów, ale z popularyzowania książek i czytelnictwa. Ostatnio zorganizowała Pani konkurs „Wójt Przyjacielem Biblioteki”, do której zgłosili się chętnie wydawcy. Udało się zebrać 195 książek na łączną kwotę 7055,19 zł. Czy akcja będzie kontynuowana? Uważa Pani, że będzie miała przełożenie na nielekceważenie czytelnictwa przez władze – chociaż te samorządowe?

MGA: Bardzo bym chciała, ale wielkiej nadziei nie mam. Władzom do niczego nie są potrzebni światli obywatele, wręcz przeciwnie. Tak było zawsze. Dlatego w Polsce ludzie nie czytają. Na razie jeszcze nie rozumieją, że muszą się tego nauczyć, inaczej będą niewolnikami systemu. Ale niektórym niewolnictwo się nawet podoba. Wiedza boli.

ET-O: Na swoim  blogu pisze Pani: „Społeczeństwo nieczytające daje się łatwiej manipulować, więc mamy już chyba odpowiedź, dlaczego politycy tak rzadko chwalą się przeczytanymi przez siebie książkami, dlaczego raczej sfotografują się na tle nowo otwartego basenu, nową bibliotekę oddając z mniejszą pompą”. Tymczasem niedawno sam prezydent Andrzej Duda wraz małżonką czytali publicznie „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza. Czyżby światełko w tunelu?

MGA: Absolutnie nie. To tylko ukłon w stronę autora, którego już prawie nikt nie czyta i tradycji, do której nie ma co się odwoływać, bo politycznie jesteśmy w zupełnie innym miejscu. Rozumiem, że mamy Rok Sienkiewicza, ale na Narodowe Czytanie AD 2016 bardziej nadawałby się Gombrowicz. 

ET-O: Czy ustawa o książce, której jest Pani orędowniczką, jest w stanie wpłynąć na poprawę stanu czytelnictwa w naszym kraju?

MGA: Trudno powiedzieć, na razie jej nie mamy. Bywałam w Sejmie jako ambasadorka tej ustawy i powiem ze smutkiem, że orędowników polskiej książki jest tam na lekarstwo.

ET-O: Ostro wytyka Pani osobom publicznym (i nie tylko) błędy językowe. Z czego Pani zdaniem wynika nasilający się problem niestaranności językowej?

MGA: Z braku dbałości o poprawną polszczyznę w szkole, błędy ortograficzne nie obniżają już przecież oceny na maturze. Z braku aspiracji kulturalnych w domach, bo można zrobić karierę bez wysiłku podnoszenia swego poziomu intelektualnego. Z dostępu do mediów ludzi, którzy nie władają językiem poprawnie, a produkują komunikaty. Wreszcie ze źle rozumianej demokratyzacji, czy może fraternizacji, bo wszak język należał zawsze do warstw oświeconych, a teraz mamy jakiś upiorny festiwal schlebiania ciemniakom.