Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Wydawnictwo Nasza Księgarnia zapraszają do lektury!

Wśród książek Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk znajdziecie powieści obyczajowe, historyczne, groteskę, powieść autobiograficzną. Zapraszamy do lektury!



Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hryciowie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hryciowie. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 27 grudnia 2011

Posłuchajmy "Cukierni"...

Dla tych z Was, którzy wolą czytać książki, wklejam linki do poszczególnych audiobooków, abyście mogli posłuchać, jak "Cukiernia" zabrzmiała w interpretacji Anny Dereszowskiej:

"Zajezierscy":

http://www.youtube.com/watch?v=BgN089yKqQg&feature=related

"Cieślakowie"

http://www.youtube.com/watch?v=YOSFzVBSesI&feature=related

"Hryciowie"

http://www.youtube.com/watch?v=aNsnTnYcJRE&feature=related

Mam nadzieję, że Wam się podobało?

Pozdrawiam,
Agata

środa, 31 sierpnia 2011

"Hryciowie" na topkach!

Kochani,

Dziękujemy Wam wszystkim za to, że tu bywacie, że zaprzyjaźniliście się z bohaterami "Cukierni Pod Amorem", Autorką oraz nami, zespołem Naszej Księgarni! To dla nas naprawdę ważne!
Dzięki Wam "Hryciowie" na ponad miesiąc przed datą premiery są już na topkach merlina i empiku!

http://merlin.pl/ksiazki/bestsellery/browse/bestsellers/announce/1.html

http://www.empik.com/top50/ksiazki

Mamy nadzieję, że cudowna moc pierścienia odkopanego pod gutowskim rynkiem podziała również na Was, a lektura trzeciego tomu będzie czystą przyjemnością.

Pozdrawiam,
Agata z zespołem Naszej Księgarni

wtorek, 30 sierpnia 2011

Notka z okładki "Hryciów"

Wojenna zawierucha. Dramatyczna podróż po okupowanej Europie. Trudy życia codziennego w ponurej rzeczywistości PRL-u. Miłość i pasja. Szczęście i cierpienie. Wielkie namiętności i rodzinne intrygi.
To wszystko jest udziałem bohaterów trzeciego tomu „Cukierni Pod Amorem”. Prześledźmy ostatni etap ich fascynującej historii.
Czy Idze uda się rozwikłać zagadkę tajemniczego pierścienia? Czy dziewczyna zrealizuje ambitne plany, a jej ojciec zazna szczęścia? Czy Celina spotka się z miłością swego życia?

Powiedzieli o "Hryciach":

MAREK ŁAWRYNOWICZ, pisarz, autor słuchowisk radiowych, scenarzysta filmowy i poeta:

Proza Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk jest jak opisywany przez nią rożek z ciasta francuskiego: wielowarstwowa, po kobiecemu krucha i delikatna, finezyjna, pełna najlepszego literackiego smaku. A w środku niczym nadzienie kryje się polska historia dawna i współczesna, nierozerwalnie ze sobą splecione.

ANNA DERESZOWSKA, aktorka:

„Cukiernia Pod Amorem” to wielowątkowa, barwna saga rodziny Zajezierskich, osnuta wokół intrygującej, mrocznej historii średniowiecznego pierścienia. Ze smakiem się w nią wczytałam.

ANNA DMOWSKA, miesięcznik „Claudia”:

Uwaga, powieść do zaczytania się! W „Cukierni Pod Amorem” jest wszystko to, co czytelnicy uwielbiają: miłość (szczęśliwa i nie), intryga, wątek kryminalny oraz galeria pełnokrwistych postaci. I tylko złość ogarnia, gdy człowiek dociera do strony opatrzonej napisem: „koniec”. Bo już wie, że dalszego ciągu nie będzie…

PAWEŁ KRÓLIKOWSKI, aktor:

Świat „Cukierni Pod Amorem” zawładnął moją wyobraźnią i uczuciami. Nie mogłem się doczekać, żeby odkryć tajemnicę ukrytą w historii trzech rodzin…
Zamknij
Dziękujemy za dodanie recenzji
Zamknij
Dodaj recenzję
Tytuł:
Recenzja:
W przypadku naruszenia Regulaminu Twój wpis zostanie usunięty.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Premiera "Hryciów"

Szanowni bywalcy "Cukierni Pod Amorem",

Mam już oficjalną zgodę działu handlowego na zaanonsowanie premiery trzeciego tomu sagi.





"Hryciowie" pojawią się na półkach księgarskich 5 października 2011.
Wcześniej będziecie mogli zamówić trzeci tom w księgarniach internetowych.
Mam nadzieję, że to dobra wiadomość.

Pozdrawiam,

Agata z zespołem NK

wtorek, 9 sierpnia 2011

"Cukiernia" na finiszu

Drodzy Przyjaciele, Czytelnicy i Goście!

Oto kończy się moja przygoda z "Cukiernią Pod Amorem". Tekst napisany i przejrzany dotarł już do redakcji.
Tom "Hryciowie", który zamyka cykl, ukaże się prawdopodobnie z początkiem października jednocześnie w miękkiej i twardej okładce, a także w wersji elektronicznej i audio, w interpretacji pani Anny Dereszowskiej.
Czuję radość i jednocześnie lekką nutę smutku, bo stworzeni przeze mnie bohaterowie zastygają oto w swych pożegnalnych pozach na zawsze.

Historia, którą opowiedziałam jest już zamknięta. Niektórzy z Was poczują się być może rozczarowani, doznają zawodu, czytając taką a nie inną jej wersję. Zabraknie Wam słów, gestów, dopowiedzeń. Pamiętajcie wtedy, proszę, że dopowiedzenia, interpretacje i oceny to domena czytelnika, autor ma go tylko do nich doprowadzić.

Chcę Wam bardzo serdecznie podziękować za to, że zechcieliście wybrać się wraz ze mną do Gutowa, że tak licznie pojawiacie się tutaj.
Pozostaje mi żywić nadzieję, że spotkamy się jeszcze kiedyś, gdzieś na literackim szlaku!

Pozdrawiam i tradycyjnie już, życzę Wam wszystkim miłej lektury!

Małgorzata Gutowska-Adamczyk

piątek, 24 czerwca 2011

Fragment tomu 3 "Hryciowie": Kapitulacja Warszawy

Po słonecznym lecie nastała dżdżysta i chłodna jesień. Z dnia na dzień życie w Warszawie stawało się coraz trudniejsze. Bombardowania zniszczyły nie tylko budynki, ale i również sieć wodociągową, gazową i elektryczną. Po wodę trzeba było chodzić aż do Wisły lub z narażeniem życia godzinami stać przy nielicznych dostępnych studniach. Z powodu zniszczeń torów tramwajowych oraz barykad na ulicach praktycznie nie działała komunikacja. Kolejki pod sklepami wydłużyły się, zaczęło brakować podstawowych towarów. Naloty bombowe powtarzały się z coraz większą częstotliwością i mimo oklejania okien paskami papieru, szyby wypadały z futryn. Gdy zastępowano je tymczasowo dyktą, w mieszkaniach niezależnie od pory dnia panował półmrok.

22 września przestały działać telefony i ostatecznie urwał się kontakt z matką, Adam Toroszyn po raz pierwszy poczuł strach. Gdyby nie konieczność opieki nad Milą, pewnie uciekłby z oblężonego miasta choćby na piechotę. Tęsknił za wujem i dziadkiem, a najbardziej, choć ciężko mu się było do tego przyznać, brakowało mu matki. Ale bez niego Mila Grabnicka nie dałaby sobie pewnie rady.

Mówił do niej z przyzwyczajenia „ciociu” i otaczał opieką jak młodszą siostrę. W willi na Żoliborzu mieszkała ze służącą i ogrodnikiem, małżonkami Górskimi spod Nałęczowa. Adam dostarczał im pieniądze, po które musiał stać na zmianę ze służącą Giny, Anulką, w kolejce sięgającej od Poczty Głównej aż do filharmonii przy Moniuszki, banki wypłacały bowiem jedynie niewielkie kwoty.

Póki ulice były przejezdne, Adam podróżował na Żoliborz rowerem. Kiedy trafiał na barykadę, przenosił swój pojazd. Ale codziennie przybywało zburzonych domów i w końcu dało się już tylko przemieszczać pieszo. Poświęcał na to kilka godzin, a przecież codziennie pomagał przy odgruzowywaniu. Pracując bez wytchnienia, czuł się bardzo zmęczony fizycznie, ale jeszcze bardziej dawało mu się we znaki życie w ciągłym huku bomb, kopanie grobów dla zabitych, pomoc rannym, oglądanie postępującej ruiny ukochanego miasta, brak najbliższych i realnej perspektywy końca tego wszystkiego. Dni mijały powoli, przynosząc coraz gorsze wieści. Śmierć stawała się czymś przerażająco rzeczywistym.

Adam na własne oczy widział wielu ludzi ginących od wybuchów bomb i pogrzebanych pod walącymi się budynkami, ale chciał wierzyć, że przetrwa najgorsze i doczeka wyzwolenia. 27 września po raz pierwszy podziękował Bogu za opiekę, ponieważ przypadek sprawił, że uniknął pewnej śmierci. Świtem prawie pobiegł na Żoliborz, aby zobaczyć, czy tam wszystko w porządku. Zaniósł Mili trochę żywności, jak zwykle wystanej przez Anulkę w długiej kolejce. Gdy wracając przez plac Trzech Krzyży, mijał prowizoryczny cmentarz urządzony na zieleńcu przed kościołem św. Aleksandra, perspektywa pobliskich Alei Ujazdowskich wydała mu się jakaś dziwna, jakby było tam za dużo światła. Po kilku krokach zrozumiał: jego dom runął! Nie została ani jedna ściana.

Chłopak zaczął biec w tym kierunku, wiedząc, że Anulka miała nie wychodzić, póki on nie wróci. Wokół gromadzili się mężczyźni i kobiety nadbiegający z sąsiednich kamienic oraz przypadkowi przechodnie. Próbowali odrzucać fragmenty murów, ktoś zawołał, że w piwnicach znajdują się ludzie. Adam przepchnął się jak najbliżej i zaczął wołać:

– Anulka! Anulka Pietrak!

Mimo dochodzących gdzieś z dołu zawodzeń i jęków nie zdołał rozpoznać głosu dziewczyny. Gołymi rękoma chwytał mniejsze kawałki ścian, ale okazały się one zbyt wielkie, by mógł je udźwignąć, gruzowisko zaś sięgało pierwszego piętra. Podobnie jak inni był kompletnie zdezorientowany. Zbierało mu się na płacz. Nie wiedział, co robić: zostać przy zrujnowanym domu, czekając na cud, czy wracać na Żoliborz. Złożył ręce i zaczął odmawiać modlitwę za zmarłych:

– Wieczny odpoczynek racz im dać Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci na wieki wieków amen.

Nie myślał o tym, że właśnie stracił dom i cały dobytek, wszystkie książki, zabawki z dzieciństwa, pamiątki bujnego życia matki, jej biżuterię, futra, dzieła sztuki. Modlił się za młodą dziewczynę, której los wyznaczył dziś godzinę śmierci pod gruzami.

Teoretycznie był przygotowany na taką sytuację, omówił ją kilkakrotnie z Górskim, który traktował go jak syna. Gdyby bomba zniszczyła jeden z budynków, zamierzali przeprowadzić się do tego, który ocaleje. Mieli jeszcze klucze do obszernej garsoniery Bergera przy Nowym Świecie oraz do willi w Aninie, ale dotychczas nie myśleli o zmianach. A teraz klucze przepadły – jak wszystko inne. Nikt ich nie znajdzie w ruinach. Zresztą, kto by teraz myślał o kluczach?

Adam zrozumiał nagle, jak bardzo zżył się z dziewczyną, która go nie opuściła i nie uciekła do rodzinnej wioski, lojalność przypłaciwszy życiem. Po raz trzeci bezradnie mamrotał modlitwę, ocierając z twarzy kurz wymieszany ze łzami, gdy gdzieś z tyłu doleciał go piskliwy głosik:

– Matko Boska Nazareńska, a toż to mój panicz! Jezusie frasobliwy, dzięki ci! I tobie, Panno Przeczysta! Paniczu Adasiu, toć panicz żyje?!

Adam odwrócił się i zobaczył ją całą i zdrową, trzymającą w mocnej dłoni emaliowane wiaderko pełne wody.

– Anulko! Bogu niech będą dzięki! – krzyknął uradowany.

Dziewczyna widać również nie wytrzymała napięcia, bo wybuchła szlochem:

– Paniczuuu, tam wszystko zostało! Wszystko, cóżem sobie uzbierała! Teraz to już nic dla matuli nie mam. I wszystkie sukienki, co mi pani hrabina dali, i ten pierścionek od Frania, com go tylko na niedzielę do kościoła z pudełeczka wyjmowałaaa!

– Zostaw to wiadro! – powiedział zdecydowanym tonem. – Nic tu po nas. Musimy iść na Żoliborz.
            – Co to, to nie! Nie zostawię, takie porządne wiadro i w dodatku prawie pełniusieńkie! Poniese.

            I tak służąca Anulka Pietrak wraz z Adamem Toroszynem, dźwigając na zmianę prawie pełne wiadro wody, pod świszczącymi kulami i wybuchającymi tu i ówdzie bombami przedzierali się przez zrujnowane, płonące miasto z placu Trzech Krzyży na Żoliborz.

Około drugiej po południu zrobiło się nagle bardzo cicho. Ogień artyleryjski, który przez ostatnie dni nękał mieszkańców niemal bez przerwy, nagle ustał. Warszawa skapitulowała.

Uldze towarzyszyło rozgoryczenie i wkrótce okazało się, że sytuacja bynajmniej się nie poprawiła. Od pierwszych dni okupant wprowadził surowy reżim, ostrzegając, iż kara śmierci za nieprzestrzeganie zarządzeń będzie nie wyjątkiem, ale regułą. W stolicy zapanował wojenny terror.  

5 października Alejami Ujazdowskimi przejechał zwycięski wódz bezwzględnej armii, by przy placu Na Rozdrożu odebrać defiladę a potem zwiedzić Belweder z gabinetem marszałka Piłsudskiego. Nic nie mogło przeszkodzić uroczystości oraz zagrozić bezpieczeństwu Führera jadącego limuzyną z otwartym dachem. Pobliskie ulice zamknięto, ogłaszając przez megafon z samochodu, że do każdego, kto ośmieli się wyjrzeć, zostanie otwarty ogień. Nielicznych mieszkańców Alei, których nie udało się wygnać, stłoczono na wiele godzin w piwnicach. Adama ominął ten los, bo jego domu już nie było.

wtorek, 31 maja 2011

"Hryciowie" w październiku

W związku z licznymi pytaniami kierowanymi do Autorki oraz do wydawnictwa potwierdzam termin październikowy ukazania się trzeciego tomu "Cukierni Pod Amorem".
O dokładniejszej dacie będę Was informowała.

Pozdrawiam,
Agata z zespołem Naszej Księgarni

sobota, 23 kwietnia 2011

Fragment tomu 3 "Hryciowie": Początek wojny w Bukareszcie.

Z okazji przypadającego dziś Światowego Dnia Książki, a także, by uprzyjemnić Wam wielkanocne leniuchowanie, zamieszczamy kolejny fragment trzeciego tomu sagi "Cukiernia Pod Amorem".
Miłej lektury!


1939
Po odjeździe Bergera i internowaniu polskiego rządu przez władze Rumunii, Gina poczuła się równie skołowana, jak wtedy, gdy dwadzieścia lat wcześniej z niewielkim bagażem przyjechała do Warszawy, by rozpocząć dorosłe życie, zostać aktorką oraz odnaleźć Grabnickiego. Ale wtedy wszystko wydawało się takie proste! Wielka wojna właśnie się zakończyła, Rosjan udało się szczęśliwie pobić i życie powoli wracało do normy. Teraz wojna dopiero się zaczynała i nikt nie potrafił sobie wyobrazić, jaki mógł być jej przebieg. Ona miała czterdziestkę i dawno już straciła ten dziewczęcy zapał do życia.

„Gdzie się podziała moja odwaga? Mam pieniądze, jestem sławna, cóż mi się może stać?” – bezskutecznie uspokajała samą siebie.

Znając Bergera i jego ułańską fantazję, liczyła na jakiś cudowny przebieg wydarzeń. Wyobrażała sobie, jak szybuje ponad walczącą stolicą, prawie bez lądowania porywa Adasia oraz Milę, wsadza ich do samolotu i obiera kurs na południe. Było jej wszystko jedno, co się stanie z domem, mieszkaniem, firmami oraz całą resztą, byle tylko ocalił siebie i tych dwoje!
Modliła się o to gorąco w bukareszteńskiej katedrze św. Józefa a także podczas samotnych przechadzek po parku Modrogan w pobliżu polskiej ambasady. Ale dni mijały i nie było żadnych wieści poza tymi, że Niemcy zdobywają kolejne polskie miasta.
Należało wreszcie coś postanowić. Gina myślała o wyjeździe do Szwajcarii i rozpoczęła nawet pewne przygotowania, ale nagle stało się coś niespodziewanego. Już od kilku dni wydawało jej się, że jest śledzona. Nikogo nie przyłapała, nikomu nie spojrzała w twarz, jednak odniosła wrażenie, że ktoś chodzi za nią krok w krok. Pomyślała, że musi doprowadzić do konfrontacji, bo nie mógł to być nikt inny, jak tylko szpieg wysłany przez Georga Knipfla.

Zarzucając sieć na swego prześladowcę, poszła na nieśpieszny spacer bulwarem Calea Victoriei. Zaglądała do sklepów, ale nogi miała, jak z waty, usiadła zatem przy kawiarnianym stoliku. Czekała, starając się nie rozglądać. Skoro w końcu ją namierzyli, musi nie okazując strachu, dowiedzieć się, o co właściwie chodzi. Nie zamordują jej przecież na środku ulicy! Zresztą, z jakiego powodu ktoś chciałby to zrobić?
Wtedy go zobaczyła. Stał opodal, udając przechodnia. Dość niski, krępy, o nijakiej twarzy. Ubrany w pomięty jasny garnitur i kapelusz, przypominał zaaferowanego dziennikarza. Doskonale wtapiał się w tło ulicy, ale tym razem Gina była czujna. Posuwał się za nią w odległości kilkunastu kroków. Teraz wyjął gazetę, przeglądał ją pobieżnie, raz po raz przerzucając kartki, jakby jedynie czytał tytuły.
Złożyła zamówienie, zapytała kelnera o toaletę, a gdy wytłumaczył jej i odszedł od stolika, ruszyła za nim.

Kawiarnia miała drugie wyjście na inną ulicę, Gina odkryła to kilka dni temu. Obeszła budynek, zbliżając się do ogródka. Tymczasem jej cień usiadł przy stoliku i złożył zamówienie. Nie odrywając wzroku od drzwi wejściowych do kawiarni, trochę zniecierpliwiony, nieelegancko machał nogą.
Igrając z własnym bezpieczeństwem, Gina podeszła doń.

- Est-ce que cette place est libre? – zapytała, stając za jego plecami.

Nie zdołał ukryć zaskoczenia.

- Yyy, tak, proszę bardzo!

Wstał, aby odsunąć jej krzesło. Kelner przyniósł kawę.

- Polak? – Teraz ona była nieco zdziwiona.

- Pani pozwoli, że się przedstawię, kapitan Juliusz Orsza-Rogóyski.

- A ja, proszę sobie wyobrazić, nazywam się Gina Weylen! – powiedziała sarkastycznie.

Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Pani nie musi się nikomu przedstawiać, madame, ale zrozumiałem. Moje nazwisko jest prawdziwe.

Podała mu dłoń, pochylił się, muskając ją leciutko wargami.

- Nie dałabym za nie złamanego szeląga. Wygląda zbyt arystokratycznie – odpowiedziała, siadając. – Dlaczego pan mnie śledzi? Pański stopień wojskowy, jeśli go pan nie wymyślił na poczekaniu, upewnia mnie, że nie po to, aby zdobyć mój autograf. Jakiego wojska jest pan kapitanem?

- Polskiego oczywiście. Czyżby miała pani jakieś wątpliwości?

- Przejdźmy się – zaproponowała Gina.

Orsza-Rogóyski rzucił na stolik kilka monet i ruszyli w górę ulicy.

- Czemu pan to robi? Zresztą dość nieudolnie, skoro się zorientowałam.
- To niewybaczalne, ale okazała się pani bardzo spostrzegawcza. To niecodzienna umiejętność.

- Mój panie, mam wiele niecodziennych umiejętności, nie wiem, o które chodzi. Pan mnie śledził, czy nie?

- Rzeczywiście, takie dostałem zadanie.

- A finał tego zadania?

- Wiemy, że nasz nieprzyjaciel interesuje się panią.

- Jaki nieprzyjaciel? Nikt tego nie wie poza… Spotkał pan mojego męża?

- Pani męża? Nie… - zawiesił głos i zaraz dodał prawie szeptem: – Chcielibyśmy namówić panią na tę współpracę.

Gina najpierw zbladła, a zaraz potem spurpurowiała:

- Pan chyba żartuje?! Nie po to uciekłam z Damaszku, żeby się im teraz pakować w łapy!

- Przyjmą panią z honorami.

- To wrogowie! Mam przejść na stronę wroga?!

- Absolutnie nie. Proszę tylko sprawiać takie wrażenie.

- Pan mi proponuje współpracę z Niemcami?! – zaskrzeczała dziwnym, nieswoim głosem. – Chce pan, abym straciła dobre imię? Wie pan, czym to grozi? Jestem rozpoznawana w całej Europie. Mam zostać faszystką?! Co powiem mojemu dziecku? Stanowczo, nie! Jestem Polką, jestem patriotką, wolałabym zginąć z podniesionym czołem niż żyć z piętnem hańby.

- Rozumiem panią doskonale.

- Nie sądzę. Gdyby pan rozumiał, nie byłoby tej rozmowy.

- Zapewniam, że rozumiem. Wypełniam tylko rozkaz. Wiem, że to spadło na panią nagle. Proszę się jeszcze zastanowić. Mogłaby pani zrobić wiele dla kraju.

- Kosztem mojego dobrego imienia? Bardzo łatwo szafuje się cudzym życiem.

- Jest wojna. Polska potrzebuje żołnierzy! – stwierdził Orsza, nie oczekując odpowiedzi.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Hryciowie już wkrótce!

Drogie Przyjaciółki oraz Czytelniczki "Cukierni Pod Amorem",

Cieszę się, że nie uwierzyłyście w primaaprilisowy żart i pragnę Was zawiadomić, że właśnie zakończyłam pisanie "Hryciów", a tekst oddaję w ręce skrupulatnych redakatorek Wydawnictwa Nasza Księgarnia.

Dziękuję za Wasze zaangażowanie i wsparcie, które towarzyszyło mi od kwietnia!
Mam nadzieję, że pisany pod presją Waszych oczekiwań trzeci tom, nikogo nie zawiedzie.
Tymczasem ruszam z wizytami do kilkunastu bibliotek, rozsianych po całej Polsce, aby się z Wami spotkać.
Serdecznie zapraszam na te spotkania, informacje szczegółowe znajdziecie w nawigacji z lewej strony.



Pozdrawiam,
Małgorzata Gutowska-Adamczyk

środa, 23 marca 2011

Fragment tomu 3 "Hryciowie": Spotkanie na moście.

Mam dla Was wiosenną niespodziankę, krótki fragment z powstającego właśnie trzeciego tomu "Cukierni".
Zapraszam do lektury!
    
     Za kilka dni kończyły się wakacje i ludzie ciągle mówili o wojnie. Celina nie znała wojny. Uczyła się na lekcjach historii o różnych wojnach, ale one toczyły się dawno, tak dawno, jeszcze przed jej narodzinami. Ojciec opowiadał też czasem straszne rzeczy o minionej wielkiej wojnie, o zabitych ludziach oraz zniszczonych miastach, o tym, jak przemoczony, głodny i zziębnięty, całymi dniami wyczekiwał w okopach zmiany, aby choć trochę odpocząć. Jak z głową na karabinie popadał w krótką drzemkę, jak w końcu zobojętniał na widok krwi i trupów. Przeprowadzili się tutaj przecież ze względu na przepowiadaną przez Ossowieckiego, kolejną wojnę.
Ale dla Celiny wojna była tylko przykrą opowieścią z życia innych ludzi. Gorsze od wszystkich wojen było, że Adam zamierzał niedługo wyjechać do Warszawy. Dziewczynie wydawało się to potwornym okrucieństwem losu, bo ledwie go poznawszy, będzie musiała rozstać się z nim, być może na długie miesiące.

- Chciałbym ci coś ofiarować – powiedział chłopak, wyciągając z kieszeni małe pudełeczko. W środku znajdował się odpustowy pierścionek z czerwonym szklanym oczkiem.
Celinę oblał rumieniec wstydu i dumy. Oto tu, na tym mostku, w obliczu nieba, ziemi i płynącej Rudawki ona, Celina Cieślak, zaręczała się z tym mężczyzną, Adamem Toroszynem!
Przyrzekła sobie w duchu, że będzie go kochała zawsze, nie miała jednak dość odwagi, aby to powiedzieć, wyszeptała więc tylko:

- Prześliczny!

- Nie jest złoty – wyznał, jakby ze smutkiem.

Nie musiał tego mówić. Patrzyła na pierścionek, niczym na swój własny, oprawiony w platynę Koh-i-Noor.

- Założysz?

Podała mu dłoń, a on włożył jej pierścionek na serdeczny palec lewej ręki.

„Tak blisko serca!” – pomyślała i pociągnęła nosem. Ze wzruszenia zachciało jej się płakać. Adam przeniósł wzrok na rozpościerające się po obu brzegach rzeki podmokłe łąki i powiedział jakby do siebie:

- Niedługo koniec wakacji…

- Myślisz, że będzie wojna? – zapytała z lękiem.

- Wuj i dziadek twierdzą, że to tylko kwestia czasu.

- Mój tata też tak mówi – wyszeptała cicho. – Spotkamy się jeszcze? – dodała ciszej, patrząc w wodę.

- Jeśli tylko zechcesz… – odrzekł Adam i leciutko dotknął jej dłoni.

Gdy potem pędził na skróty polami, uśmiechał się do siebie w poczuciu męskiej dumy i czułości, która zalewała mu serce. Dojechawszy nie wiadomo kiedy, zeskoczył z konia i stukając butami na kamiennej posadzce, przebiegł pałacowe korytarze.
Wuj Tomasz już na niego czekał. Paląc cygaro, siedział w plecionym fotelu na tarasie i w zadumie spoglądał ku zachodzącemu słońcu oraz błękitnym wodom jeziora przezierającym zza drzew. Adam z westchnieniem usiadł w drugim fotelu. Piękne gruszki magdalenki pyszniły się na paterze. Sięgnął po jedną, a w tejże chwili wuj, wciąż zapatrzony w dal, zaczął znienacka:

- Adamie…

- Tak, wuju?

- Chyba będzie burza.

Chłopak chciał się roześmiać, zaprzeczyć, bo wszak nic na to nie wskazywało: ani rześkie powietrze, ani niemal bezchmurne niebo, ani czerwieniejące słońce, zwiastun dobrej pogody. Rzucił okiem na zasmucone oblicze starego człowieka i zrozumiał, iż patrzy on dalej, niż sięga horyzont. Ponieważ kochał wuja i wierzył w jego mądrość a serce wciąż przepełniało mu tkliwe wspomnienie odkrytej dopiero co pierwszej miłości, odpowiedział tylko:

- Nawet jeśli, wuju… Nawet jeśli, to jakoś ją przecież przetrwamy…


Przypominacie sobie ten fragment z drugiego tomu?
Mam nadzieję, że Wy przetrwacie jakoś do października, kiedy będziemy mogli wreszcie oddać trzeci tom w Wasze ręce.

Pozdrawiam,
Agata

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Co znajdziecie w trzecim tomie?

Ci z Was, którzy mieli w ręku nasz świąteczny zestaw prezentowy, zetknęłi się na pewno z wydaniem specjalnym Obserwatora Gutowskiego. Zamieściliśmy tam początkowy fragment trzeciego tomu "Cukierni". Ciastkiem przewodnim tego tomu będzie rożek francuski. Poniżej ten fragment dla osób, które Obserwatora nie przeczytały:

"Pod koniec sierpnia kilka deszczowych dni znienacka zakończyło lato. Z trawników spłynął kurz, w powietrzu zawisł aromat dojrzewających owoców, a wschodni wiatr przywiał od strony lasu zapach butwiejącego igliwia, jałowców i grzybów. Choć za dnia bywało jeszcze ciepło, a nawet upalnie, wieczorami znad jeziora Nyć wpływała do miasta fala chłodu.
Rokrocznie z początkiem września w cukierni Pod Amorem pojawiał się klasyczny wypiek z ciasta francuskiego, rożek królewski. Wypełniony zazwyczaj prażoną antonówką, z leciutką nutą cynamonu, po wierzchu glazurowany lukrem, podobnie, jak babie lato, stanowił jedną z oznak zbliżającej się złotej polskiej jesieni.

Pierwszy dzień sprzedaży rożka był w Gutowie niekwestionowanym lokalnym świętem. Obwieszczała je wystawiana przed cukiernię tablica reklamowa. Chwilę później pojawiali się pierwsi klienci. Nadchodzili z różnych stron rynku, ale też od Szewskiej, Parkowej, Owsianej i Farnej. Przez minione słotne dni spoglądali tęsknie ku Amorowi, czekając z nadzieją, że smakowite ciastko zrekompensuje im smutek i żal za odchodzącym latem.

Choć niektórzy chętnie kupiliby go wcześniej, Hryć nie piekł rożka, nim dojrzały jabłka. Z jakiegoś powodu nie komponował mu się z upałami. W cukierni nie robiono też dużych zapasów antonówki. Kiedy jej zimowa odmiana znikała ze straganów, rożek ustępował miejsca lżejszym ciastkom, na przykład owocowym torcikom o biszkoptowym spodzie i oczywiście jagodziankom.

W niektórych rodzajach wypieków, na przykład w drożdżowym, kilka ambitnych gospodyń mogłoby konkurować z Waldemarem Hryciem. Piekły też niezłe babki piaskowe, sprawdzały się w faworkach, roladach, udawały im się pierniki i torty. Ale nawet mając przed oczyma dokładny przepis na ciasto francuskie z najlepszej książki kucharskiej oraz stosując się doń literalnie, nigdy nie uzyskały efektu – „tej niebiańskiej kruchości” – jak mawiał ksiądz prałat. A przecież gospodyni proboszcza celowała w cieście kruchym, zaś jej placek ze śliwkami i kruszonką dostałby pewnie miejsce na podium, gdyby w Gutowie urządzano zawody cukiernicze.
Przygotowując francuskie nie można się było jednak obyć bez znajomości niektórych tajników zawodu, albowiem w tym przypadku proporcje miały tak samo istotne znaczenie, jak technika wykonania.

Rożek wykonywano zazwyczaj z kwadratu o boku dziesięciu centymetrów, który po ułożeniu nań grudki prażonego jabłka i posmarowaniu brzegów roztrzepanym jajem, zlepiano złożywszy po przekątnej, by uzyskać kształt trójkąta. Upieczony miał grubość około trzech centymetrów, jasnozłoty kolor i osławione dwieście pięćdziesiąt sześć warstw, które powstawały podczas wielokrotnego składania płata surowego ciasta „w kopertę” i ponownego wałkowania. W dodatku, jak pouczali autorzy podręcznika technologii ciastkarstwa, podczas wałkowania: „grubość warstwy ciasta na środku „gwiazdy” powinna być o połowę mniejsza od grubości warstwy tłuszczu, natomiast ramiona gwiazdy winny mieć grubość czterokrotnie mniejszą niż jej środek”.

O tym gospodyni proboszcza nie mogła przecież wiedzieć, gdyż szczegóły produkcji okrywała tajemnica, a dopiero ta ilość warstw, wydawałoby się nieskończona w tak małym wypieku, była optymalna. Mniejsza ich liczba nie tylko nie dałaby efektu „niebiańskiej kruchości”, ale też nie zatrzymałaby ogromnej ilości tłuszczu, który gotowy produkt musiał zawierać.
Kolejną, znaną jedynie zawodowcom zasadą było, iż francuskie należy wałkować bardzo umiejętnie, naciskając z równą siłą obie strony wałka, najlepiej na schłodzonym blacie, a w przypadku braku takowego, po każdym wałkowaniu trzeba koniecznie studzić ciasto w lodówce. Składanie i wałkowanie Waldemar Hryć najchętniej wykonywał osobiście. Jeśli jednak z jakiegoś powodu nie mógł tego zrobić, powierzał tę czynność najbardziej doświadczonemu pracownikowi, na ogół szefowi zmiany.

Szczegóły techniczne i tajemnice warsztatu interesowały być może gospodynię proboszcza, która niejedną kostkę masła i niejedną torbę mąki zmarnowała, próbując wciąż na nowo dojść do efektu wielu cudownie łuszczących się warstw, pięknie wyrośniętych, niezbyt suchych i w żadnym wypadku twardych, szklistych czy gumowatych. Zwykły smakosz jednak kompletnie nie zaprzątał sobie tym głowy. Dla niego liczyć się mogło co najwyżej eleganckie zjedzenie ciastka.

Gdy klienci wychodzili z cukierni ze sporymi paczuszkami, zazwyczaj jednego rożka trzymali w papierowej serwetce, tuż za drzwiami zatapiając zęby w smakołyku. Dobry obyczaj nakazywał konsumować go przy pomocy dwóch dłoni. Podczas gdy prawa manipulowała ciastkiem, lewa, podstawiona pod brodę, wychwytywała najmniejsze okruszki, które były ostatnim pocieszeniem łakomczucha, potem zaś zdejmowała z twarzy przylepione płatki lukru.

W przypadku jednak, kiedy druga ręka była czymś zajęta, choćby dziesięcioma rożkami niesionymi dla rodziny, tego i owego widziano na ulicy, jak skrycie wycierał usta rękawem lub szedł dumnie z zapomnianymi kawałkami lukru przyklejonymi do brody czy nad górną wargą. Dla wszystkich był to nieomylny znak, że Pod Amorem rozpoczął się właśnie sezon jesienny".


U nas wciąż zima, ale życzę Wam wszystkim smacznego!

Agata