Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Wydawnictwo Nasza Księgarnia zapraszają do lektury!

Wśród książek Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk znajdziecie powieści obyczajowe, historyczne, groteskę, powieść autobiograficzną. Zapraszamy do lektury!



Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zajezierscy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zajezierscy. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 27 grudnia 2011

Posłuchajmy "Cukierni"...

Dla tych z Was, którzy wolą czytać książki, wklejam linki do poszczególnych audiobooków, abyście mogli posłuchać, jak "Cukiernia" zabrzmiała w interpretacji Anny Dereszowskiej:

"Zajezierscy":

http://www.youtube.com/watch?v=BgN089yKqQg&feature=related

"Cieślakowie"

http://www.youtube.com/watch?v=YOSFzVBSesI&feature=related

"Hryciowie"

http://www.youtube.com/watch?v=aNsnTnYcJRE&feature=related

Mam nadzieję, że Wam się podobało?

Pozdrawiam,
Agata

środa, 5 maja 2010

Fragment tomu 1: Otrucie Adrianny Bysławskiej




Pewnego słotnego, październikowego dnia, kiedy hrabia miał się zjawić na popołudniowej herbacie, pani Bysławska została poinformowana przez służącą, że z panienką Adą dzieje się coś dziwnego. Nie można jej przebudzić z poobiedniej drzemki, majaczy, jest rozpalona i przestraszona, jakby ducha zobaczyła. W samej drzemce nie było nic osobliwego, Ada, wciąż czymś zajęta w związku z przygotowaniami do ślubu, żyła w napięciu i po południu czasem usypiała nad jakąś poezją czy skrytym pod poduszką romansem. Jednak dziś nie tylko sama nie wstała, ale też nie można jej było nijak dobudzić!


Natychmiast posłano powóz po doktora Markowicza, pani Bysławska pobiegła do pokoju Adrianny, by próbować ją docucić, drugiego zaś woźnicę wysłano po Zuzannę Blatko. Jedynie ona, choć stara już była i rozum jej trochę szwankował, mogła tu coś szybko zaradzić.

- Struta. Trzeba womitować! – Brzmiała diagnoza, gdy Zuzanna weszła do sypialni panienki i obejrzała ją dokładnie, badając puls, przykładając ucho do piersi dziewczyny, unosząc jej powiekę i wąchając oddech. – Niech zaparzą herbaty!

Wyproszono wszystkich, znachorka podstawiła na podłodze porcelanową miskę, pociągnęła nieprzytomną Adę ku sobie, przechyliła poza krawędź łóżka i włożyła jej palec do przełyku, próbując wywołać wymioty. Pierwsza i druga próba się nie powiodła, dopiero za trzecim razem ciało dziewczyny zareagowało. Po kilku krótkich czknięciach wypłynął z jej gardła potok wymiocin.

- Musimy ją rozebrać!

Antonina Bysławska patrzyła podejmowane przez Zuzannę działania z lękiem i obrzydzeniem. Wreszcie odwróciła wzrok. Teraz znów spojrzała na nią, nie rozumiejąc intencji.

- Niechże pani rozepną suknię i rozsznurują gorset! – krzyknęła zniecierpliwiona znachorka.

Trzęsącymi się rękoma matka wykonała polecenie.

- Wody! – zażądała zielarka, wciąż trzymając wiotkie ciało Ady nad miską i naciskając na jej żołądek, by wypompować z niego jak najwięcej płynów.

Podany przez panią Bysławską kubek z wodą przytknęła do ust dziewczyny, ale ta tylko się zakrztusiła. Podczas tych wszystkich zabiegów Zuzanna wciąż do niej mówiła, zadawała pytania, a od czasu do czasu, widząc odpływający do wewnątrz wzrok dziewczyny, biła ją po twarzy i wykrzykiwała najstraszliwsze przekleństwa.

Struchlała matka ledwie trzymała się na nogach, raz po raz szeptała z grozą:

- Dziecko! Dziecko! - przerażona stanem córki. Ale chyba jeszcze bardziej poruszało ją obcesowe traktowanie Ady przez Zuzannę. Nie śmiała jednak niczego powiedzieć, bo ta jak w amoku walczyła z niewidzialnym wrogiem.

- Niech uwarzą krup owsianych! – nakazała. – Na samej wodzie!

Pani Bysławska wyszła, by wydać polecenie. W sąsiednim pokoju stali wszyscy: domownicy i służba, nie wyłączając fornali, psiarczyków i ogrodnika. Kucharka z kopyścią w dłoni czekała tylko na jakiekolwiek zadanie.

- Moja Antoniowo, proszę ugotować rzadką owsiankę dla panienki. Bez masła, soli czy cukru.

- Wedle rozkazu! – kucharka krzyknęła zadowolona, że może pomóc i walnąwszy kopyścią w głowę dziewkę kuchenną na znak, że będzie jej potrzebna, pędem pobiegła do kuchni.

Wśród zebranych zapanowało poruszenie. Jedni przez drugich zadawali pytania tak pani, jak i między sobą, starając się wyjaśnić zajście.

- Wracajcie do swoich zatrudnień. Tu nic nie pomożecie – powiedziała Antonina Bysławska. – A wy, dziewczęta – zwróciła się do córek – zawiadomcie hrabiego Tomasza, kiedy przyjedzie, i dotrzymajcie mu towarzystwa, póki nie zejdę.

- Oui, maman! – odpowiedziały obie naraz i dygnęły z oczyma utkwionymi w podłodze.

Tylko jedna z nich wiedziała, co się naprawdę stało.
Hrabia zjawił się kwadrans po siedemnastej. Lekko wyskoczył z powozu. W dłoni trzymał pudełko kandyzowanych owoców w cukrze. Ada najbardziej lubiła gruszki. Zawsze spośród wszystkich owoców wybierała najpierw gruszki, głośno żałując, że jest ich tak mało i narażając się na połajanki ze strony matki. Tomasz obiecywał sobie, że kiedy pojedzie do Płocka lub Warszawy, kupi jej duże pudełko samych gruszek.

- Bonne soiree, cher comte, nous sommes tres heureuses de vous voir! – Kinga i Wanda wykrzykiwały jedna przez drugą, przepisowo dygając.

- Moi aussi, mademoiselles, moi aussi! Ada n’est pas là?

- Mais si! Elle vous attandait tout le jour. Malheureusement maintenant elle est un peu malade.

- Quelque chose de grave? – zapytał Zajezierski z troską w głosie.

W tej chwili na ganku pojawił się pan domu, Tadeusz Bysławski. Z otwartymi ramionami i szerokim uśmiechem szedł ku przyszłemu zięciowi, a usłyszawszy jego pytanie i by uprzedzić jakąś być może niedowarzoną odpowiedź dziewcząt, krzyknął:

- Pas du tout! Rien de grave! Une petite maladie des fammes, c’est bien tout! Enchante, cher comte, enchante! Et comment allez-vous?

- Ça va, merci bien!

Weszli do salonu.

- Veuillez exuser ma femme, cher comte. Elle va descendre tout de suite!

Kiedy pan Bysławski zabawiał gościa rozmową, na piętrze toczyła się walka o życie. Raz po raz Zuzanna próbowała wlać Adzie do ust trochę wody, by ta miała co zwrócić, a potem powtarzała rytuał z prowokowaniem wymiotów. Efekt tego zabiegu był mizerny, dziewczyna wciąż lała się przez ręce. Omdlewała, potem cucona otwierała na chwilę oczy, wiodła nieprzytomnym wzrokiem po pokoju i znów powieki jej opadały.

- Lodu! – rozpaczliwie zawołała Zuzanna.

Pani Bysławska otworzyła drzwi na korytarz i powtórzyła żądanie. Chłopiec kredensowy zerwał się na równe nogi i pobiegł do lodowni. Krótką chwilę potem przybiegł zziajany z utłuczonym lodem w misce.

Zuzanna brała lód garścią i kładła Adzie na piersi.

„Jeszcze ją nabawi zapalenia płuc!” – Matka struchlała na ten widok.

- Nie bójcie się! – odpowiadając na jej myśli zachrypniętym od krzyku głosem, uspokoiła zielarka. – Nie lód jej teraz straszny.

W tym momencie przyniesiono owsiankę. Zuzanna dmuchała w talerz, by ją trochę ostudzić, a potem wraz z panią Bysławską usadziły Adę w pozycji pionowej. Matka trzymała dziewczynę, która zsuwała się bezwładnie, znachorka zaś wciąż do niej przemawiała, podtrzymując uciekającą świadomość chorej. Co jakiś czas udało się włożyć między zaciśnięte zęby dziewczyny maleńką łyżeczkę kleiku, ale pozostawała ona w ustach, bo Ada nie przełykała. Trzeba ją było przechylić do tyłu, uważając, by się nie zakrztusiła.

Po półgodzinnym oczekiwaniu na panią domu do Tomasza Zajezierskiego dotarło wreszcie, że na górze musi dziać się coś dramatycznego. Pani Bysławska nie ryzykowałaby zerwania zaręczyn, narażając go na czekanie. W każdym innym przypadku byłby to niewyobrażalny afront. Zresztą zawsze starała się być wobec niego uprzedzająco grzeczna. Uznał więc, iż nie wypada przedłużać niezręcznej sytuacji i życząc Adzie zdrowia, wyjechał z Długołąki. Po drodze minął rozpędzoną bryczkę, wiozącą doktora Markowicza.

Zrozumiał, że sytuacja jest poważna.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Fragment tomu 1, Zajezierscy: Ślub Kingi Bysławskiej



1895

Małżeństwo Kingi zaczęło się od złej wróżby. Przygotowania do ślubu i wesela przebiegały w jakiejś przygnębiającej atmosferze, zupełnie nieprzypominającej tej sprzed paru tygodni, kiedy za mąż wychodziła Ada. Nawet kucharz miał minę, jakby przygotowywał stypę, a nie wesele. Goście, którzy zjechali kilka dni wcześniej, smutno kiwając głowami, zniżonym głosem szeptali coś po kątach. Nie słyszało się śmiechu i wrzawy, towarzyszącej zwykle zjazdom rodzinnym.

Ani Kinga, ani Bysławscy nie umieli przeciwstawić się tym nastrojom. Ich też przerażało to, co się dzieje. Nie znalazł się jednak nikt, kto by umiał w stanowczy sposób zagrodzić ich córce drogę do cerkwi.

W dzień ślubu, gdy pora już była, by ubierać pannę młodą i wyruszać do odległego o kilka kilometrów Gutowa, służąca, która weszła do gotowalni, aż zaniemówiła z wrażenia. Była to krzepka, wiejska dziewucha, nie jakaś eteryczna panienka, a przecież stała niczym słup soli, gapiąc się na rozłożoną na sofie suknię ślubną Kingi i zastanawiała w panice, co zrobić, by odwlec w czasie obwieszczenie strasznej nowiny. Bardzo nie chciała zrobić tego osobiście, podejrzewając nie bez racji, że cała złość pani skrupi się właśnie na niej. Więc jakby wrosła w ziemię czekała, aż ktoś wreszcie przyjdzie, by zaświadczyć o jej niewinności.

Następny pojawił się lokaj. Przyszedł po frak pana. Chciał popchnąć dziewkę, która przeszkadzała mu wykonać polecenie, ale gdy zobaczył to, na co ona wciąż patrzyła z otwartymi (teraz już trochę na pokaz) ustami, wyjąkał tylko:

- Co?!... Co?!...

Biała ślubna suknia Kingi i jej przepiękny welon, białe rękawiczki, bordowa suknia pani i biała frakowa koszula pana leżały tak, jak je wczoraj pozostawiono, wzorowo uprasowane, nie nadawały się jednak do użytku, ponieważ pokryte były równomiernie grubą warstwą sadzy! Podobnie białe, atłasowe trzewiki, stojące obok. Czas mijał, ale lokaj też nie ruszał się z miejsca. Wreszcie usłyszeli wołanie pani:

- No, co tam się dzieje?! Gdzież oni się podziewają?!

Zbliżała się, a oni nie mieli pojęcia, co zrobić, by przeszkodzić jej w wejściu do garderoby, które niechybnie skończyć się musiało kolejnymi palpitacjami serca. I to w dzień ślubu panienki! Co za nieszczęście!
Antonina Bysławska ujrzawszy tych dwoje stojących w drzwiach, ściągnęła brwi i chrząknęła:

- Cóż tam, Janie?

- Pa.. ni... – zdołał jedynie wydukać.

To, co zobaczyła, było tak absurdalne, że wbrew oczekiwaniom, Antonina Bysławska nie zemdlała na sam widok zniszczonych sukien. Usłużny lokaj, przewidując rozwój wypadków, czekał już, podstawiwszy ramiona. Panna służąca przysunęła fotel i pobiegła po sole trzeźwiące. To jednak nie rozwiązywało sprawy. Kiedy pani przyjdzie znów do przytomności, zaraz znowu zechce zemdleć. Bo przecież nikt nie znał odpowiedzi na zasadnicze pytanie: co w tej sytuacji panienka Kinga ma założyć do ślubu?

Pani Bysławska jednak zachowała się wbrew oczekiwaniom. Resztką sił przyłożyła dłoń do serca, jakby chciała nakazać mu spokój, i oddychając głęboko, intensywnie myślała. Przebiegła w pamięci wszystkie szafy, kufry i skrzynie zastanawiając się, czy znajdzie tam suknię odpowiednią dla panny młodej.

W tym czasie Kinga, ubrana jedynie w bieliznę, siedziała przed gotowalnią. Za chwilę wezwie służącą, by ją uczesała, ubierze suknię ślubną i po tradycyjnej ceremonii, takiej samej, jak ta, której główną bohaterką była kilka tygodni temu Ada, odjedzie z rodzicami, narzeczonym i gośćmi do gutowskiej cerkwi, aby wyjść z niej jako pani Wsiewołodowna Toroszyn.

Był piękny wiosenny dzień, kwitły bzy, drzewa w sadzie stały w bieli, zza okna dobiegało świergotanie ptaków, na deskach podłogi kładły się radosne promienie słońca, ale Kinga tego wszystkiego nie zauważała. Zastanawiała się, czy na pewno widzi w lustrze siebie? Czy to ona wychodzi dziś za mąż za człowieka, którego nie kocha, nie sprzeciwiając się czekającej ją, dozgonnej niewoli? Zaraz jednak przypomniała sobie wstyd staropanieństwa, który zaczynała już odczuwać mimo zaręczyn i wyznaczonej daty ślubu.
Co lepsze? Decyzja wszak została podjęta.

Rozglądając się po pokoju, zauważyła że w domu zrobiło się nagle jakoś dziwnie cicho. Czemu garderobianej wciąż nie ma?

Kiedy służąca wreszcie weszła z suknią, którą Kinga miała na sobie podczas zaręczyn, za nią zaś zafrasowana jak nigdy matka, stało się jasne, że coś się wydarzyło.

- Córeczko... – pani Bysławska nie wiedziała od czego zacząć. – Twoja suknia... Nasze suknie są zniszczone. Sadza z lampy...

- Jak to?!

Kinga widziała to wszystko w lustrze. Odwróciła się, jakby kreacja z zaręczyn mogła się dzięki temu ruchowi zmienić się w jej suknię ślubną czystą i gotową do założenia.

- Zniszczona?

Przez krótką chwilę nawet doznała ulgi. Miała ochotę powiedzieć:

- Więc ślubu nie będzie?

Ale uświadomiła sobie nieodwołalność swej decyzji i chwilę później dotarło wreszcie do niej, co się stało i jakie to będzie miało konsekwencje.

- O Boże... – wyszeptała.



Już wkrótce premiera!