Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Wydawnictwo Nasza Księgarnia zapraszają do lektury!

Wśród książek Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk znajdziecie powieści obyczajowe, historyczne, groteskę, powieść autobiograficzną. Zapraszamy do lektury!



czwartek, 6 września 2018

Kolekcja powieści Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk od 1 października w Twoim kiosku!

Drodzy,

1 października ukaże się pierwszy z dwudziestu jeden tomów kolekcji powieści dla dorosłych Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk. Cena pierwszego tomu będzie promocyjna: 6,99:



Kolekcja będzie miała ujednolicone, twarde okładki, grubsze książki zostaną podzielone na dwa tomy. 




Tak będą wyglądały grzbiety książek stojących na półce:


Zapraszamy do zakupu i lektury!
Dział Promocji



piątek, 31 sierpnia 2018

"Dziedzictwo Hryciów" - fragment przedpremierowy




– Ponoć dyrektora Fablaku zmienili? – nie podnosząc głowy znad „Trybuny Mazowieckiej”, nieoczekiwanie zapytała starsza pani.
– Coś słyszałam… – bąknęła Teresa. Nie bardzo ją to obchodziło. – Córka pani nie mówiła?
– A mówiła, stąd wiem, ale i w gazecie piszą. Co prawda małą czcionką i na samym końcu, ale jednak. To już kolejny przedwojenny fachowiec, którego zdejmują ze stanowiska. Postawił zakład, rozwinął produkcję, znalazł odpowiednich ludzi, to teraz mogą go wywalić na zbity pysk, bo maszynka sama się kręci. A kogo dadzą? Pewno jakiegoś ćwierćinteligenta, prostego chłopa z awansu i bez matury, ale za to po szkole partyjnej, co na niczym się nie zna. Taki nie ma szansy wybić się dzięki swoim umiejętnościom, właśnie dlatego będzie posłuszny i gotów zwolnić każdego niezależnie myślącego. A że rządzą nami miernoty, to ich podwładni muszą być jeszcze większymi miernotami… Cóż to za panoptikum!
– Pan… co? – nie zrozumiała Teresa.
– To figury jak z cyrku, drogie dziecko. Nie chcę cię obrażać, bo uczciwie pracujesz na swój kawałek chleba, ale żebyś mi się do tej partii pod żadnym pozorem nie zapisywała!
– Może kiedyś trzeba będzie… 
– Pod żadnym pozorem, mówię! – fuknęła starsza pani Wypych. – To panoptikum. Patrzysz na nich i ust nie muszą otwierać, bo widzisz, że durne to i do każdego świństwa gotowe. Chłopska pazerność i zero kultury. Ledwośmy trochę oddechu po Październiku złapali, a oni znów chcą śrubę dokręcać! I to komu? Inteligencji, której mogliby buty czyścić! 
– Ja się tam nie znam… – pojednawczo stwierdziła Teresa, zbyt zajęta ustawianiem kryształów za szkłem, aby mogła choć i próbować intelektualnie dotrzymać kroku swej pracodawczyni. Nie chciała też przypominać, że córka pani Wypych w tymże Fablaku sprawuje funkcję pierwszego sekretarza POP, a ostatnio nawet marzyła o awansie. Zresztą lubiła towarzyszkę Wypych i nie zamierzała też martwić jej matki. 
– I bardzo dobrze! Co ty tam możesz wiedzieć… Ale ucz się, że ta cała partia to bagno! Bag-no! Zapamiętaj moje słowa. Ci, co nami rządzą, zajadle walczą między sobą o władzę. Tylko o władzę i o nic innego im nie chodzi. Taki choćby Fablak… Myślisz, że im zależy, żeby tam produkowali dobre farby? Żeby na eksport szły? I żebyśmy mogli za to kupić pomarańcze? Mają to gdzieś! Bo władza to, widzisz, jest potęga, można się nią upić, jak nie przymierzając wódką i bardziej jeszcze. Dla władzy w historii ludzie nawet najbliższych zabijali, to tym bardziej nie będą się przejmować, jeśli przyjdzie poświęcić kogoś nieznajomego.
– Ale kogo chcą zabić? – przeraziła się Teresa.
– Kto im tam podpadnie. Taka afera mięsna, myślisz, że nie wiedzieli, co tam się dzieje z tym mięsem? Dokładnie wiedzieli. Ale kozioł ofiarny zawsze musi się znaleźć!
– Pani to ta polityka nie służy – zawyrokowała Teresa.
– Nie służy to mi samotność. I nuda – nieoczekiwanie wyznała starsza pani Wypych. – Ale powiem szczerze, że to, co się teraz dzieje, nie napawa mnie optymizmem.
– Matko Boska, czemu?
– Bo widzisz, moje dziecko, ja tam za bardzo za Żydami nie jestem, ale oni swoje już przeszli. Doświadczyli jak mało który naród w dziejach, a tu im się jakąś nową jatkę szykuje. 
– To wszystko piszą w gazetach? – Teresa nie nadążała.
– Nie wprost oczywiście, nie wprost. Ale mój świętej pamięci mąż nauczył mnie kojarzyć fakty. W czerwcu była wojna…
– Gdzie?! 
– Na Bliskim Wschodzie.
– O matko, a już się przestraszyłam!
– Wojna sześciodniowa, bo Izrael w sześć dni dał łupnia Egiptowi. Ruskie stały za Arabami, pojmujesz to?
– Ruskie za Arabami – grzecznie powtórzyła Teresa. 
– Czyli?
– Czyli?
– No, jaki stąd wniosek?! 
– Bo ja wiem?
– A za kim my jesteśmy?! – zdenerwowała się pani Wypych.
– Za Ruskimi? To znaczy za Arabami?… – nieśmiało spróbowała Teresa. 
– Brawo! Czyli nie lubimy?
– Żydów? – Teresa nie była zadowolona z wyniku, do jakiego doprowadziła ją ta dedukcja. – Ale dlaczego?
– Bo kraczemy, jak nam Ruskie każą! 
– I co będzie?
– Jeszcze nie wiem, ale obawiam się, że nic dobrego. Zaczyna się od propagandy i wy to robicie z moją córką w Fablaku, i będziecie to robiły coraz intensywniej, bo zawsze w takich chwilach robi się to cudzymi rękoma.
– Ale co?! – zdenerwowała się Teresa.
– Wiesz, jak się teraz mówi o Żydach?
– Nie.
– Syjoniści. 
– A, widziałam gdzieś na płocie! – przytaknęła zadowolona Teresa. Miała nadzieję, że wreszcie coś zrozumie.
– Ludzie, którzy cudem przeżyli wojnę i okupację, którzy czasem stracili wszystkich bliskich, pracowali dla tego kraju przez dwadzieścia lat, nagle stali się źli, obcy, nazywa się ich syjonistami, piątą kolumną, podejrzewa o zdradę! 
– Dlaczego piątą?
– I tak nie zrozumiesz… Ważniejsze, kto jest teraz dobry, kto stoi po drugiej, po właściwej stronie?
– Polacy? 
– Prawdziwi Polacy! Ci, którym syjoniści razem z inteligencją i dawnymi posiadaczami wszystko zabrali. 
– Ale to chyba nie tak było?… – myślała na głos Teresa. Jej mina wskazywała na wielkie skupienie. – Bo na przykład u nas to folwarczni zabrali to, co najpierw Niemcy, a potem Ruskie rozkradli. Zajezierscy mieliby okradać swoich chłopów?
– No oczywiście, że tak, zanim jeszcze sami zostali wypędzeni. Partia ma dziś monopol na prawdę. Ma telewizję, gazety, a kto ośmieli się powiedzieć, że kłamie w żywe oczy, znaczy podlizuje się prostakom i wszczyna w kraju awanturę, z której nie wiadomo co wyjdzie? Znasz takiego?
– Ja? Nie… 
– Zresztą, gdzie miałby to powiedzieć? Na imieninach u szwagra? – pani Wypych westchnęła, zmęczona swą tyradą. – W głowie się nie mieści: prawdziwi Polacy mówią nieprawdziwym Polakom, żeby się wynosili. 
– Ale dokąd?
– Do Izraela oczywiście! 
– Co „do Izraela”?! – zapytała towarzyszka Wypych, która właśnie weszła do domu. – Mamo, skończże już z tą polityką! Chcę mieć chociaż w domu trochę spokoju! 
– Ty tej dziewczynie nic nie tłumaczysz! – fuknęła starsza pani. – Ona jest ciemna jak tabaka w rogu! Niby pracuje u ciebie, ale nie wie, co się dzieje za opłotkami Gutowa.
– Ile trzeba, tyle wie. I na co jej ta wiedza? Czy od tego człowiek staje się szczęśliwszy? – Towarzyszka Wypych z dziwnym smutkiem wzruszyła ramionami. – Teresa, podgrzej mi obiad!
– Coś się stało?! Masz taką minę, jakby… – podejrzliwie zapytała starsza pani Wypych.
– Nie będę w domu rozmawiać o pracy, chcę w spokoju przeżyć święta!


wtorek, 20 marca 2018

"Cukiernia Pod Amorem. Dziedzictwo Hryciów" - fragment przedpremierowy

Gutowo, czerwiec 1967

Pozornie zajęta lizaniem lodów, Monika czuła się głupio. Nie szczęśliwa, nie wniebowzięta, nie triumfująca, bo Grzesiek wrócił, wrócił do niej! Rozważała, dlaczego w ogóle z nim szła? Dlaczego dała się zaprosić na ten spacer? Przecież zostawił ją na cały rok i przepadł. Nie dawał znaku życia. Nie napisał, nie pojawił się nawet w święta! Owszem, studiował. Pierwszy rok jest pewnie najtrudniejszy, ale był studentem, nie więźniem! Miała mu teraz ot tak wybaczyć, że ją porzucił bez jednego słowa i o wszystkim zapomnieć? Co prawda, cierpiąc jak potępieniec, uczyła się żarliwie do matury, a gdyby Grzesiek wpadał czasem do miasta, pewnie niewiele by z tego wyszło. Zresztą musiał przyjeżdżać, tylko starannie omijał jej okolice. Rok! Cały rok! Trudno uwierzyć, że to wytrzymała! Ale paradoksalnie dzięki jego nieobecności mogła się skupić na nauce. I choć jeszcze wczoraj nie wiedziała, czy go kiedykolwiek zobaczy, to właśnie jemu przede wszystkim chciała pokazać, że nie jest gorsza, że stać ją na wiele. Tylko to jej pozostało.
Czasem zastanawiała się, co on robi w tej Warszawie? Jakoś trudno było uwierzyć, że nie korzysta z uroków życia studenckiego. Zdążyła go już trochę poznać. Lubił robić wrażenie, na dziewczynach zwłaszcza, a w Warszawie na uniwerku miał przecież w czym wybierać. Więc dlaczego wrócił? Dlaczego przyszedł pod szkołę? Ta myśl nurtowała ją od kiedy go zobaczyła.
- Coś taka odęta? – Grzesiek przerwał milczenie.
- Nie chcę, żeby mi się lody rozpuściły – bąknęła bez sensu.
- Przyjechałem, żeby spłacić dług wdzięczności – powiedział, a jej serce stanęło.
A więc o to chodzi?! Tylko o to? Przecież to niemożliwe! Od kiedy Grzesiek się tak przejmuje długami wdzięczności?
- I spłaciłeś? – zapytała naiwnie.
- A co? Nie dostałaś mojej ściągi? – zdziwił się na pokaz, bo żadnej ściągi nie było.
Monika domyślała się, że on blefuje. Zawsze był kiepski z matmy, zawsze myślał tylko o sobie. Pewnie przyjechał do matki po pieniądze, tak się złożyło, że dziś był pisemny z matmy, więc przyszedł trochę poszpanować pod szkołę. Nie była nawet pewna, czy gdyby się przypadkiem nie napatoczyła, starałby się ją odnaleźć. Teraz miała dwa wyjścia: udawać słodką idiotkę i zatrzymać na jakiś czas jego zainteresowanie lub powiedzieć wprost, żeby spadał.
- Na długo przyjechałeś? – zapytała, aby zyskać na czasie.
- Jutro wracam, mam w czerwcu kupę egzaminów.
- To tak jak ja…
- No właśnie. Na co zdajesz?
- Na prawo. Nie wiem, czy się dostanę… – dodała, jakby prosiła o wsparcie.
Od dawna zaklinała w ten sposób rzeczywistość. Wiedziała, że ma braki, ciągle coś nadrabiała. Nie była pewna swojej wiedzy, a raczej była pewna, że ją gdzieś uwalą. Bardzo potrzebowała kogoś, kto by w nią wierzył, kto by jej powtarzał, że da sobie radę, że jej się uda. Na matkę nie mogła liczyć. Stefanii nie mieściło się w głowie, że mogąc iść do pracy, którą Kazimierz pewnie by jej załatwił w jakimś urzędzie, Monika wybiera się na studia. Na pewno z radością przyjmie porażkę córki, będzie sto razy powtarzać: „A nie mówiłam?! Po co żeś się tam pchała?!”, a potem natychmiast zażąda pieniędzy na utrzymanie. Grzesiek wiedział, że życie studenta, a zwłaszcza egzaminy wstępne, to nie jest bajka, liczyła więc na kilka ciepłych słów.
-  Ty, córka pierwszego sekretarza, masz się nie dostać?! – z niedowierzaniem roześmiał się w głos.
- Nie jestem jego córką. Zresztą nie chcę, żeby mnie ktoś protegował – zaprotestowała żywiołowo.
Kłamała, z ulgą przyjęłaby wiadomość, że Kazimierz załatwił jej wstęp na studia. Wiedziała jednak, że nie może tego powiedzieć. Sama przed sobą nie chciała się do tego przyznać.
- Boże, aleś ty nieżyciowa! I co ci po tej ambicji?
- Nie uznaję dróg na skróty! – odparła wyniośle, żeby mu się przypodobać. Egzaminów bała się strasznie, ale jeszcze bardziej kompromitacji, gdyby przyszło wrócić do miasta i stanąć przed matką, jednak postanowiła grać nieugiętą.
- To piękne, ale potwornie naiwne, a już zwłaszcza w Polsce – Grzesiek westchnął teatralnie. – Zresztą, nie moja sprawa. „Ucz się, dziecię, ucz, bo nauka to potęgi klucz!” – wyrecytował.
- Po co właściwie przyjechałeś? – zapytała znienacka.
- Stęskniłem się.
- Za kim?
Irytowała go jej postawa. Dlaczego była taka twarda? Dlaczego się nie cieszyła, nie rzuciła mu w ramiona? Dlaczego wszystko utrudniała?
- Masz kogoś? – rzucił nieoczekiwanie, a Monika spojrzała na niego z politowaniem.
Nie, nie miała nikogo. Czasem marzyła o kimś, jakimś idealnym chłopaku, ale zaraz potem przeganiała tę myśl jako całkiem nierealną. Nikt jej nigdy nie mówił, że jest ładna, a ona nie zdawała sobie sprawy, że onieśmiela swoich kolegów. Grzesiek był jedynym, który się jej nie bał, ale przepadł, utknął gdzieś w Warszawie.
- Chłopaki organizują wieczorem na zamku ognisko. Poszłabyś?
Początkowo chciała mu powiedzieć: „Nie”! Odmówić stanowczo i nieodwołalnie. A potem pomyślała, że spędzi ten wieczór oglądając z matką i Kazimierzem „Kobrę” albo słuchając Trójki, zamknięta w swoim pokoju, więc odparła może trochę nazbyt szybko:
- Pewnie! Ale nie licz, że pójdę z tobą gdzieś w krzaki! – dodała, chcąc zgasić jego przedwczesny triumf.
Grzesiek zachichotał.
- Ciągle te same surowe zasady? Nie wiesz, ile tracisz.
- Być może – wzruszyła ramionami. – O której się spotykamy?

 Grzesiek nigdy nawet przed samym sobą nie przyznawał się do porażek. Jeśli coś poszło wbrew jego oczekiwaniom, stawał się bardziej aktywny na innym polu. Monika nie domyślała się prawdy, ale słusznie przeczuwała, że nie przyjechał do niej. Wyjechał z Warszawy po okrutnym policzku, jaki wymierzyła mu jedna z koleżanek z roku. Początkowo szło całkiem dobrze, umówili się raz czy dwa do kina, potem na jazz do Hybryd, było wesoło i nawet trochę popijali. Nie grzeszyła bystrością, ale miała inne atuty. Dość szybko poszła z nim nawet do łóżka, nie bardzo się certoląc, co początkowo go zdumiało, bo nie wyglądała na taką. Ale musiał w końcu przyznać, że doświadczeniem znacznie go przewyższała.
Ilona była świetną partią. Lodówka w jej domu zawsze pękała w szwach i nęciła Grześka prawie tak samo, jak wiecznie rozgrzebane łóżko dziewczyny. Jej ojciec, wysoki urzędnik w KC, o czym nie lubiła mówić, a co było tajemnicą poliszynela, mógłby spełnić nadzieję przyszłego zięcia na szybką karierę. Wszystko szło świetnie aż do koncertu Rolling Stonesów. Załatwienie biletów graniczyło z cudem, ale dla Ilony ceną cudu był zaledwie jeden uśmiech do tatusia i jakieś bąknięte półgębkiem ni to pytanie, ni to rozkaz: „Załatwisz mi bilety na Stonesów!”.
Właściwie to nawet nie był uśmiech, bo traktowała go dość parszywie. Pyskowała tak, że gdyby była córką Grześka, niczego by nie dostała, ani kasy na ciuchy z Rembertowa, ani adapteru, ani tych biletów na koncert. Ale nie wiadomo dlaczego, jej stary wszystko znosił w pokorze. I bilety załatwił.
Grzesiek by się może nawet o tym nie dowiedział, tylko Ilona komuś wypaplała i się rozniosło. Z całego roku tylko ona jedna miała pewność, że wejdzie na koncert. Wszyscy jej zazdrościli. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Grzesiek też lubił być obiektem zazdrości, ale na dwa czy trzy dni przed koncertem Ilona jeszcze wciąż mu ani słówkiem o tym nie wspomniała! Wreszcie nie wytrzymał i zapytał ją wprost:
- Co z tym koncertem Stonesów? Masz dla mnie bilet?
- Jasne. O szóstej przed wejściem do Kongresowej – odparła, jakby to było oczywiste.
Nienawidził, kiedy go lekceważyła, ale przełykał to w imię przyszłości. W gruncie rzeczy mógł znieść jeszcze więcej. To była transakcja wiązana. Skoro dawała mu wstęp do wielkiego świata, nie bardzo mógł się boczyć na jej wybryki. Ale wiedział, że dobra posada, mieszkanie, a w przyszłości samochód mają swoją cenę. I nawet czasem myślał, że jest w Ilonie zakochany.
Gdy w dniu koncertu dotarł przed Salę Kongresową, nie od razu zaczął podejrzewać, że z niego zakpiła. Na każdym skrawku ulicy falował tłum. Ludzie wchodzili na nieliczne drzewa, próbowali się wspinać na latarnie. Narażając się na poszturchiwania, popchnięcia i wyzwiska, brnął mozolnie w kierunku wejścia. Raz po raz powtarzał głośno: „Mam bilet, mam bilet!”. Prowadziły go nienawistne spojrzenia, ktoś podstawił mu nogę. I kiedy dotarł już wreszcie do drzwi, przez które wpuszczano do środka, zaświtało mu, że został nabrany. Ilona nie powiedziała mu, przy którym wejściu się spotkają. Ponad godzinę czekał, przepychając się od jednych drzwi wejściowych do drugich z nadzieją, że ją wreszcie spotka. Nie spotkał. Najpierw myślał, że to zwyczajny pech, nieporozumienie, brak precyzji. Nie wierząc w to, co się zdarzyło, kręcił się w tłumie pod Salą Kongresową, póki nie uznał, że ma dość. Nie podzielał ekscytacji gawiedzi. Był zły. Został wystrychnięty na dudka. I tak jak ponad godzinę temu przepychał się znowu, tylko w przeciwnym kierunku. Plantami przy Dworcu Śródmieście, a potem Alejami Jerozolimskimi szedł i zagryzając wargi, walczył z nieoczekiwanym upokorzeniem. Wreszcie kupił wino w jakimś sklepie spożywczym i raz po raz wyjmując je z kieszeni płaszcza, popijał, aby zapomnieć o wstydzie.

O dziewiątej wieczorem już zmierzchało, ale na górnym zamku jeszcze było dość widno. Zresztą chłopaki już rozpalili ogień. Grzesiek niósł siatkę z sześcioma butelkami wina i trzema oranżady. Monika zabrała z domu dwa pęta kiełbasy, czekoladę, chleb i słoik musztardy. Pod pachę wzięła też koc, żeby można było wygodnie usiąść. Matka kazała jej wrócić o dziesiątej, ale stojący za plecami Stefanii Kazimierz porozumiewawczo pokręcił głową.
- Wrócę przed północą. Chyba, że będzie drętwo – powiedziała Monika, jakby nie usłyszała Stefanii, która fuknęła pod nosem i ostentacyjnie poszła oglądać telewizję. – Będzie kilka osób z osiedla, nic mi się nie stanie.
W tej chwili do drzwi zapukał Grzesiek. Stefania nawet nie wyjrzała. Grzesiek wymienił z Kazimierzem uścisk dłoni, ale nie rozmawiali, ponieważ Monika już była gotowa do wyjścia. Humor jej dopisywał. Nie robiła sobie wielkich nadziei, niczego nie planowała, chciała się tylko dobrze bawić.
Wokół ogniska siedziało ze dwadzieścia osób. Przeważnie pary, choć było też kilkoro samotnych. Ktoś przyniósł radio tranzystorowe, bez przerwy leciały więc modne przeboje. Grzesiek usiadł obok Moniki. Opowiadał niesamowite rzeczy o Warszawie, uniwerku, Hybrydach, a wreszcie ni stąd ni zowąd beznamiętnie rzucił:
- Byłem na koncercie Stonesów.
Wszyscy na chwilę zamilkli. Przejęci, wstrzymali oddech.
- Opowiadaj! – zapiszczały dziewczyny, a on się tylko skrzywił.
- Koncert jak koncert.
            - No ale tłumy były! Widzieliśmy na Kronice Filmowej.
            - Nawet tam gdzieś miga moja głowa. I marynarka, bo w końcu wszyscy nimi wywijaliśmy – brnął Grzesiek.
            - Boże… - zapiszczała Alina. – Znam kogoś, kto był na koncercie Stonesów! – poderwała się i pociągnęła Grześka za rękę, a potem przyciągnęła go do siebie i wpiła mu się w usta, a potem wrzasnęła: - Ludzie?! Słuchajcie, a ktoś ma w ogóle płytę Stonesów?
            Monika, zapatrzona w ogień, pomyślała o swoim skromnym zbiorze płyt. Miała zaledwie trzy longplaye: Filipinek, Czerwonych Gitar i Anny German, reszta to plastikowe pocztówki dźwiękowe. W radiu leciała właśnie „Matura” Czerwonych Gitar, więc Monika przeżegnała się ukradkiem, bo przecież to piosenka o zawalonym egzaminie, który trzeba powtarzać.
Zajęta opiekaniem kiełbasy nie śledziła wzrokiem Grześka. Nie był jej chłopakiem, mógł robić, co mu się podoba. Ale on, o dziwo, zaraz wrócił. Usiadł, jak gdyby nigdy nic i wyjął z siatki wino. Odbijał korki i podawał kolegom. Monika urwała kawałek chleba i ze smakiem jadła kiełbasę. Kiedy już skończyła, popiła oranżadą. Było naprawdę wesoło. Podobnie jak w tamtym roku, pary raz po raz opuszczały krąg światła i oddalały się w ciemność. Ale Grzesiek uprzedzony zawczasu, nie nalegał. Tylko objął ją wpół i przytulił do siebie. Kiedy w radio zaczął się jakiś wolny numer, zapytał, czy z nim zatańczy. Wstała, ujęta jego elegancją. Tańczyli nie patrząc sobie w oczy, ale coraz bliżej, wreszcie musnął wargami jej włosy, potem szyję. Zrobiło jej się gorąco.
            - Tak bardzo za tobą tęskniłem! – usłyszała. Tym razem jednak postanowiła być ostrożna.

Wiosenne spotkanie w Skokach! Zapraszamy!





sobota, 18 listopada 2017

czwartek, 16 listopada 2017

"Cukiernia Pod Amorem. Ciastko z wróżbą" w wydaniu dźwiękowym!

Dla tych, którzy czekają na audiobook "Ciastka z wróżbą", mamy nie lada niespodziankę! Anna Maria Buczek przeczytała dla Was kilka fragmentów powieści. Posłuchajcie. 



Zdjęcie ze strony www.polscylektorzy.pl






Zapraszamy i życzymy miłego słuchania!