Pewnego słotnego, październikowego dnia, kiedy hrabia miał się zjawić na popołudniowej herbacie, pani Bysławska została poinformowana przez służącą, że z panienką Adą dzieje się coś dziwnego. Nie można jej przebudzić z poobiedniej drzemki, majaczy, jest rozpalona i przestraszona, jakby ducha zobaczyła. W samej drzemce nie było nic osobliwego, Ada, wciąż czymś zajęta w związku z przygotowaniami do ślubu, żyła w napięciu i po południu czasem usypiała nad jakąś poezją czy skrytym pod poduszką romansem. Jednak dziś nie tylko sama nie wstała, ale też nie można jej było nijak dobudzić!
Natychmiast posłano powóz po doktora Markowicza, pani Bysławska pobiegła do pokoju Adrianny, by próbować ją docucić, drugiego zaś woźnicę wysłano po Zuzannę Blatko. Jedynie ona, choć stara już była i rozum jej trochę szwankował, mogła tu coś szybko zaradzić.
- Struta. Trzeba womitować! – Brzmiała diagnoza, gdy Zuzanna weszła do sypialni panienki i obejrzała ją dokładnie, badając puls, przykładając ucho do piersi dziewczyny, unosząc jej powiekę i wąchając oddech. – Niech zaparzą herbaty!
Wyproszono wszystkich, znachorka podstawiła na podłodze porcelanową miskę, pociągnęła nieprzytomną Adę ku sobie, przechyliła poza krawędź łóżka i włożyła jej palec do przełyku, próbując wywołać wymioty. Pierwsza i druga próba się nie powiodła, dopiero za trzecim razem ciało dziewczyny zareagowało. Po kilku krótkich czknięciach wypłynął z jej gardła potok wymiocin.
- Musimy ją rozebrać!
Antonina Bysławska patrzyła podejmowane przez Zuzannę działania z lękiem i obrzydzeniem. Wreszcie odwróciła wzrok. Teraz znów spojrzała na nią, nie rozumiejąc intencji.
- Niechże pani rozepną suknię i rozsznurują gorset! – krzyknęła zniecierpliwiona znachorka.
Trzęsącymi się rękoma matka wykonała polecenie.
- Wody! – zażądała zielarka, wciąż trzymając wiotkie ciało Ady nad miską i naciskając na jej żołądek, by wypompować z niego jak najwięcej płynów.
Podany przez panią Bysławską kubek z wodą przytknęła do ust dziewczyny, ale ta tylko się zakrztusiła. Podczas tych wszystkich zabiegów Zuzanna wciąż do niej mówiła, zadawała pytania, a od czasu do czasu, widząc odpływający do wewnątrz wzrok dziewczyny, biła ją po twarzy i wykrzykiwała najstraszliwsze przekleństwa.
Struchlała matka ledwie trzymała się na nogach, raz po raz szeptała z grozą:
- Dziecko! Dziecko! - przerażona stanem córki. Ale chyba jeszcze bardziej poruszało ją obcesowe traktowanie Ady przez Zuzannę. Nie śmiała jednak niczego powiedzieć, bo ta jak w amoku walczyła z niewidzialnym wrogiem.
- Niech uwarzą krup owsianych! – nakazała. – Na samej wodzie!
Pani Bysławska wyszła, by wydać polecenie. W sąsiednim pokoju stali wszyscy: domownicy i służba, nie wyłączając fornali, psiarczyków i ogrodnika. Kucharka z kopyścią w dłoni czekała tylko na jakiekolwiek zadanie.
- Moja Antoniowo, proszę ugotować rzadką owsiankę dla panienki. Bez masła, soli czy cukru.
- Wedle rozkazu! – kucharka krzyknęła zadowolona, że może pomóc i walnąwszy kopyścią w głowę dziewkę kuchenną na znak, że będzie jej potrzebna, pędem pobiegła do kuchni.
Wśród zebranych zapanowało poruszenie. Jedni przez drugich zadawali pytania tak pani, jak i między sobą, starając się wyjaśnić zajście.
- Wracajcie do swoich zatrudnień. Tu nic nie pomożecie – powiedziała Antonina Bysławska. – A wy, dziewczęta – zwróciła się do córek – zawiadomcie hrabiego Tomasza, kiedy przyjedzie, i dotrzymajcie mu towarzystwa, póki nie zejdę.
- Oui, maman! – odpowiedziały obie naraz i dygnęły z oczyma utkwionymi w podłodze.
Tylko jedna z nich wiedziała, co się naprawdę stało.
Hrabia zjawił się kwadrans po siedemnastej. Lekko wyskoczył z powozu. W dłoni trzymał pudełko kandyzowanych owoców w cukrze. Ada najbardziej lubiła gruszki. Zawsze spośród wszystkich owoców wybierała najpierw gruszki, głośno żałując, że jest ich tak mało i narażając się na połajanki ze strony matki. Tomasz obiecywał sobie, że kiedy pojedzie do Płocka lub Warszawy, kupi jej duże pudełko samych gruszek.
- Bonne soiree, cher comte, nous sommes tres heureuses de vous voir! – Kinga i Wanda wykrzykiwały jedna przez drugą, przepisowo dygając.
- Moi aussi, mademoiselles, moi aussi! Ada n’est pas là?
- Mais si! Elle vous attandait tout le jour. Malheureusement maintenant elle est un peu malade.
- Quelque chose de grave? – zapytał Zajezierski z troską w głosie.
W tej chwili na ganku pojawił się pan domu, Tadeusz Bysławski. Z otwartymi ramionami i szerokim uśmiechem szedł ku przyszłemu zięciowi, a usłyszawszy jego pytanie i by uprzedzić jakąś być może niedowarzoną odpowiedź dziewcząt, krzyknął:
- Pas du tout! Rien de grave! Une petite maladie des fammes, c’est bien tout! Enchante, cher comte, enchante! Et comment allez-vous?
- Ça va, merci bien!
Weszli do salonu.
- Veuillez exuser ma femme, cher comte. Elle va descendre tout de suite!
Kiedy pan Bysławski zabawiał gościa rozmową, na piętrze toczyła się walka o życie. Raz po raz Zuzanna próbowała wlać Adzie do ust trochę wody, by ta miała co zwrócić, a potem powtarzała rytuał z prowokowaniem wymiotów. Efekt tego zabiegu był mizerny, dziewczyna wciąż lała się przez ręce. Omdlewała, potem cucona otwierała na chwilę oczy, wiodła nieprzytomnym wzrokiem po pokoju i znów powieki jej opadały.
- Lodu! – rozpaczliwie zawołała Zuzanna.
Pani Bysławska otworzyła drzwi na korytarz i powtórzyła żądanie. Chłopiec kredensowy zerwał się na równe nogi i pobiegł do lodowni. Krótką chwilę potem przybiegł zziajany z utłuczonym lodem w misce.
Zuzanna brała lód garścią i kładła Adzie na piersi.
„Jeszcze ją nabawi zapalenia płuc!” – Matka struchlała na ten widok.
- Nie bójcie się! – odpowiadając na jej myśli zachrypniętym od krzyku głosem, uspokoiła zielarka. – Nie lód jej teraz straszny.
W tym momencie przyniesiono owsiankę. Zuzanna dmuchała w talerz, by ją trochę ostudzić, a potem wraz z panią Bysławską usadziły Adę w pozycji pionowej. Matka trzymała dziewczynę, która zsuwała się bezwładnie, znachorka zaś wciąż do niej przemawiała, podtrzymując uciekającą świadomość chorej. Co jakiś czas udało się włożyć między zaciśnięte zęby dziewczyny maleńką łyżeczkę kleiku, ale pozostawała ona w ustach, bo Ada nie przełykała. Trzeba ją było przechylić do tyłu, uważając, by się nie zakrztusiła.
Po półgodzinnym oczekiwaniu na panią domu do Tomasza Zajezierskiego dotarło wreszcie, że na górze musi dziać się coś dramatycznego. Pani Bysławska nie ryzykowałaby zerwania zaręczyn, narażając go na czekanie. W każdym innym przypadku byłby to niewyobrażalny afront. Zresztą zawsze starała się być wobec niego uprzedzająco grzeczna. Uznał więc, iż nie wypada przedłużać niezręcznej sytuacji i życząc Adzie zdrowia, wyjechał z Długołąki. Po drodze minął rozpędzoną bryczkę, wiozącą doktora Markowicza.
Zrozumiał, że sytuacja jest poważna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz