Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Wydawnictwo Nasza Księgarnia zapraszają do lektury!

Wśród książek Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk znajdziecie powieści obyczajowe, historyczne, groteskę, powieść autobiograficzną. Zapraszamy do lektury!



piątek, 24 czerwca 2011

Fragment tomu 3 "Hryciowie": Kapitulacja Warszawy

Po słonecznym lecie nastała dżdżysta i chłodna jesień. Z dnia na dzień życie w Warszawie stawało się coraz trudniejsze. Bombardowania zniszczyły nie tylko budynki, ale i również sieć wodociągową, gazową i elektryczną. Po wodę trzeba było chodzić aż do Wisły lub z narażeniem życia godzinami stać przy nielicznych dostępnych studniach. Z powodu zniszczeń torów tramwajowych oraz barykad na ulicach praktycznie nie działała komunikacja. Kolejki pod sklepami wydłużyły się, zaczęło brakować podstawowych towarów. Naloty bombowe powtarzały się z coraz większą częstotliwością i mimo oklejania okien paskami papieru, szyby wypadały z futryn. Gdy zastępowano je tymczasowo dyktą, w mieszkaniach niezależnie od pory dnia panował półmrok.

22 września przestały działać telefony i ostatecznie urwał się kontakt z matką, Adam Toroszyn po raz pierwszy poczuł strach. Gdyby nie konieczność opieki nad Milą, pewnie uciekłby z oblężonego miasta choćby na piechotę. Tęsknił za wujem i dziadkiem, a najbardziej, choć ciężko mu się było do tego przyznać, brakowało mu matki. Ale bez niego Mila Grabnicka nie dałaby sobie pewnie rady.

Mówił do niej z przyzwyczajenia „ciociu” i otaczał opieką jak młodszą siostrę. W willi na Żoliborzu mieszkała ze służącą i ogrodnikiem, małżonkami Górskimi spod Nałęczowa. Adam dostarczał im pieniądze, po które musiał stać na zmianę ze służącą Giny, Anulką, w kolejce sięgającej od Poczty Głównej aż do filharmonii przy Moniuszki, banki wypłacały bowiem jedynie niewielkie kwoty.

Póki ulice były przejezdne, Adam podróżował na Żoliborz rowerem. Kiedy trafiał na barykadę, przenosił swój pojazd. Ale codziennie przybywało zburzonych domów i w końcu dało się już tylko przemieszczać pieszo. Poświęcał na to kilka godzin, a przecież codziennie pomagał przy odgruzowywaniu. Pracując bez wytchnienia, czuł się bardzo zmęczony fizycznie, ale jeszcze bardziej dawało mu się we znaki życie w ciągłym huku bomb, kopanie grobów dla zabitych, pomoc rannym, oglądanie postępującej ruiny ukochanego miasta, brak najbliższych i realnej perspektywy końca tego wszystkiego. Dni mijały powoli, przynosząc coraz gorsze wieści. Śmierć stawała się czymś przerażająco rzeczywistym.

Adam na własne oczy widział wielu ludzi ginących od wybuchów bomb i pogrzebanych pod walącymi się budynkami, ale chciał wierzyć, że przetrwa najgorsze i doczeka wyzwolenia. 27 września po raz pierwszy podziękował Bogu za opiekę, ponieważ przypadek sprawił, że uniknął pewnej śmierci. Świtem prawie pobiegł na Żoliborz, aby zobaczyć, czy tam wszystko w porządku. Zaniósł Mili trochę żywności, jak zwykle wystanej przez Anulkę w długiej kolejce. Gdy wracając przez plac Trzech Krzyży, mijał prowizoryczny cmentarz urządzony na zieleńcu przed kościołem św. Aleksandra, perspektywa pobliskich Alei Ujazdowskich wydała mu się jakaś dziwna, jakby było tam za dużo światła. Po kilku krokach zrozumiał: jego dom runął! Nie została ani jedna ściana.

Chłopak zaczął biec w tym kierunku, wiedząc, że Anulka miała nie wychodzić, póki on nie wróci. Wokół gromadzili się mężczyźni i kobiety nadbiegający z sąsiednich kamienic oraz przypadkowi przechodnie. Próbowali odrzucać fragmenty murów, ktoś zawołał, że w piwnicach znajdują się ludzie. Adam przepchnął się jak najbliżej i zaczął wołać:

– Anulka! Anulka Pietrak!

Mimo dochodzących gdzieś z dołu zawodzeń i jęków nie zdołał rozpoznać głosu dziewczyny. Gołymi rękoma chwytał mniejsze kawałki ścian, ale okazały się one zbyt wielkie, by mógł je udźwignąć, gruzowisko zaś sięgało pierwszego piętra. Podobnie jak inni był kompletnie zdezorientowany. Zbierało mu się na płacz. Nie wiedział, co robić: zostać przy zrujnowanym domu, czekając na cud, czy wracać na Żoliborz. Złożył ręce i zaczął odmawiać modlitwę za zmarłych:

– Wieczny odpoczynek racz im dać Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci na wieki wieków amen.

Nie myślał o tym, że właśnie stracił dom i cały dobytek, wszystkie książki, zabawki z dzieciństwa, pamiątki bujnego życia matki, jej biżuterię, futra, dzieła sztuki. Modlił się za młodą dziewczynę, której los wyznaczył dziś godzinę śmierci pod gruzami.

Teoretycznie był przygotowany na taką sytuację, omówił ją kilkakrotnie z Górskim, który traktował go jak syna. Gdyby bomba zniszczyła jeden z budynków, zamierzali przeprowadzić się do tego, który ocaleje. Mieli jeszcze klucze do obszernej garsoniery Bergera przy Nowym Świecie oraz do willi w Aninie, ale dotychczas nie myśleli o zmianach. A teraz klucze przepadły – jak wszystko inne. Nikt ich nie znajdzie w ruinach. Zresztą, kto by teraz myślał o kluczach?

Adam zrozumiał nagle, jak bardzo zżył się z dziewczyną, która go nie opuściła i nie uciekła do rodzinnej wioski, lojalność przypłaciwszy życiem. Po raz trzeci bezradnie mamrotał modlitwę, ocierając z twarzy kurz wymieszany ze łzami, gdy gdzieś z tyłu doleciał go piskliwy głosik:

– Matko Boska Nazareńska, a toż to mój panicz! Jezusie frasobliwy, dzięki ci! I tobie, Panno Przeczysta! Paniczu Adasiu, toć panicz żyje?!

Adam odwrócił się i zobaczył ją całą i zdrową, trzymającą w mocnej dłoni emaliowane wiaderko pełne wody.

– Anulko! Bogu niech będą dzięki! – krzyknął uradowany.

Dziewczyna widać również nie wytrzymała napięcia, bo wybuchła szlochem:

– Paniczuuu, tam wszystko zostało! Wszystko, cóżem sobie uzbierała! Teraz to już nic dla matuli nie mam. I wszystkie sukienki, co mi pani hrabina dali, i ten pierścionek od Frania, com go tylko na niedzielę do kościoła z pudełeczka wyjmowałaaa!

– Zostaw to wiadro! – powiedział zdecydowanym tonem. – Nic tu po nas. Musimy iść na Żoliborz.
            – Co to, to nie! Nie zostawię, takie porządne wiadro i w dodatku prawie pełniusieńkie! Poniese.

            I tak służąca Anulka Pietrak wraz z Adamem Toroszynem, dźwigając na zmianę prawie pełne wiadro wody, pod świszczącymi kulami i wybuchającymi tu i ówdzie bombami przedzierali się przez zrujnowane, płonące miasto z placu Trzech Krzyży na Żoliborz.

Około drugiej po południu zrobiło się nagle bardzo cicho. Ogień artyleryjski, który przez ostatnie dni nękał mieszkańców niemal bez przerwy, nagle ustał. Warszawa skapitulowała.

Uldze towarzyszyło rozgoryczenie i wkrótce okazało się, że sytuacja bynajmniej się nie poprawiła. Od pierwszych dni okupant wprowadził surowy reżim, ostrzegając, iż kara śmierci za nieprzestrzeganie zarządzeń będzie nie wyjątkiem, ale regułą. W stolicy zapanował wojenny terror.  

5 października Alejami Ujazdowskimi przejechał zwycięski wódz bezwzględnej armii, by przy placu Na Rozdrożu odebrać defiladę a potem zwiedzić Belweder z gabinetem marszałka Piłsudskiego. Nic nie mogło przeszkodzić uroczystości oraz zagrozić bezpieczeństwu Führera jadącego limuzyną z otwartym dachem. Pobliskie ulice zamknięto, ogłaszając przez megafon z samochodu, że do każdego, kto ośmieli się wyjrzeć, zostanie otwarty ogień. Nielicznych mieszkańców Alei, których nie udało się wygnać, stłoczono na wiele godzin w piwnicach. Adama ominął ten los, bo jego domu już nie było.

5 komentarzy:

  1. Bardzo fajny i kreatywny pomysł na bloga :) NIe znam jeszcze twórczości Pani Małgorzaty, ale już od dawna planowałam zakup "Cukierni". Mam w domu ledwie co zakupione 2 tomy, które czekają cierpiwie do lipca, kiedy będę miała czas sie nimi cieszyć i spokojnie czytać. Bardzo się cieszę, że kolejny tom juz w październiku, bo niedługo będę musiała czekac na konynuację :) Okładki tomów są przesłodkie, przeurocze i wyjątkowo dopracowane. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. twórczość pani Małgorzaty poznaję właśnie od cukierni. Kupiłam jednocześnie dwa tomy w pięknym pudelku jak tylko weszly do sprzedaży. Czekaly dłuuugo aż przeczytam i właśnie jestem po pierwszym tomie. Moja przygoda z Cukiernią trwała aż dwa dni. Za szybko minął mi czas, już czuję niedosyt, na szczęscie mam drugi tom i potem długo nic do października. Mam nadzieję że wtedy na urodziny zafunduję sobie 3 część. Ale już czuję, że te trzy to bedzie za mało. Świetnie napisana książka - współczesne dzieje przeplatane z historią, aż ma się ochotęna jagodziankę z cukierni pod aniołem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Drogie Panie,
    Bardzo dziękuję za ciepłe słowa. Chciałabym bardzo, aby "Cukiernia Pod Amorem" nie była jedyną moją powieścią, jaką zechciałyście przeczytać. Proszę więc, abyście zostawiły mi swoje adresy mailowe, bym mogła do Was napisać i przesłać Wam którąś z moich powieści.
    Pozdrawiam,
    mga

    OdpowiedzUsuń
  4. Serie o cukierni podrzuciła mi kolezanka.czyta sie ja zaskakująco dobrze. swietnie łączy pani watki z przeszłosci, taka saga rodzinna w cukierni ,dzis juz sie takich dziejow nie spotyka albo nie ma ludzi ktorzy jeszcze dbaja tak o tradycje rodzinne. nie moge sie doczekac Hryciow.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja równiez jestem zauroczona Zajezierskimi i Cieślakami, czekam na jesień z niecierpliwością:)) tymczasem poczytam inne Pani książki:) Gratuluję i pozdrawiam!
    Katarzyna M. (km_m@vp.pl)

    OdpowiedzUsuń